14. A'la prezes

Mały powrót dzisiaj do 16 kartek... :o Więc nie przedłużam bardziej. Mam nadzieję, że nie zanudziłam... Zapraszam.


14


A'la prezes


Uporczywe dwa dźwięki budzików nakazały otworzyć tej parze oczy. Kornelia nigdy się nie czuła tak złamana, jak w tym momencie, gdy uniosła głowę. Kaulitz wydawał się nie zwrócić uwagi w ogóle na to, że obudził go budzik i musiał go wyłączyć. Dalej leżał smacznie drzemiąc. Kornelia wzięła z niego przykład i z powrotem wtuliła się w jego pierś. Poczuła, jak przez chwilę ją głaszcze w talii. Leżała smacznie tylko parę minut, dopóki nie pomyślała o tym, że musi zrobić śniadanie i kawę, ponieważ jeśli tego nie zrobi, pan Kaulitz zje coś niezdrowego na szybko, a potem będzie narzekać, że jest głodny i znowu będzie jeść coś niezdrowego. To była dla niej idealna motywacja, żeby wstać. A najbardziej motywujące było to, że miała dla Kogo wstać, Kogo tak udobruchać i dla Kogo żyć.
Gdy już dopięła się na ostatni guzik prysznicem, ubraniem, fryzurą i makijażem, zabrała się za posiłek. Ostatnimi czasy miała w zwyczaju podbierać sobie jego auto, by jechać po świeże pieczywo do piekarni, gdyż w osiedlowym sklepie nie były zbyt dobre. Jednakże tym razem nie pożyczyła sobie auta Kaulitza z dwóch powodów, pierwszy: nie chciało jej się, drugi: Kaulitz spał na kanapie i mógłby ją przyłapać, że jeździ po Berlinie bez prawa jazdy. Gofry, choć nie były zbyt zdrowe to w miarę syte i do najedzenia się.
Kornelia znowu czuła ekscytację z dzisiejszego dnia. Zaczynała się nawet zastanawiać, czy już zawsze będzie przeżywać tak bardzo dzień pracy w Domu Kaulitza, czy kiedyś jej to minie. Przez ten zaciśnięty żołądek nie mogła dużo jeść, a widok zaspanego Kaulitza, wstającego z kanapy jeszcze bardziej potęgował brak apetytu. Poza tym, że już nigdy nie chciała dopuścić do błędu, jaki wczoraj popełniła. To było coś, o czym chciała zapomnieć...
Pięknie udekorowane owocami gofry trafiły na jej Instagrama, które po chwili dostały parę set polubień. Zaczynała dostrzegać, że co raz więcej ludzi lajkuje jej zdjęcia. Najprawdopodobniej było to spowodowane stronami plotkarskimi, które ogłosiły związek jej z Tomem... Odłożyła telefon na bok i czekała przy gorącej kawie na również już gotowego do życia Kaulitza, a gdy się zjawił, było już trzeba wychodzić. Dlatego zapakowała mu je, prócz śniadania, do pudełka, żeby nadrobił w pracy.
Parę razy podczas drogi zerknął w lusterko. Narzekał, że ma podkrążone oczy i, że już nigdy nie pozwoli sobie spać na kanapie. Nie miał kompletnie humoru, dlatego Kornelia nie nadużywała dzisiaj z nim rozmów i skupiła się na teczce z dokumentami do rekrutacji.
Ludzie już czekali w pałacu. Obydwoje się z nimi uprzejmie przywitali, gdy oni mieli już zaskoczone, podekscytowane miny na twarzach na widok Kaulitza. Sztywniacki blondyn rzucił do Kornelii krótko, żeby otworzyła już pokój rekrutacyjny, by tam czekała już na niego z pierwszą osobą.
Wydarzenia z wczorajszego dnia bardzo przyćmiewały jej umysł. Sprawa chyba została wyjaśniona, ale to, że z rana Kaulitz milczał i nie miał humoru, odbierała tylko w jeden sposób. Może był nadal na nią zły...

***

- Już dotarły, tak?
- Tak. Piękne, prawda? - Zachwycała się.
Ulotki dominował kolor czarny, choć graficzne tło było już w kolorze eleganckim bordo, przy czym złote, zdobne napisy, które wyczuć można było pod opuszkiem palca, sprawiały całość bardzo ekskluzywną. Na głównej stronie widniał napis "Kaulitz Fashion House", na środku znajdowały się słowa Kornelii, przedstawiający główny cel ulotki. Dalej już mniejszymi napisami "Gift to pick up only in the Kaulitz salon" z adresem sklepu i datą, od kiedy do, kiedy można prezent odebrać. By na końcu przeczytać zdobny, już średniej wielkości napis "I luv him, n u?", z czego bardzo się cieszyła.
- Czekaj, czekaj. - Kaulitz zmrużył swe oczy, widząc niedogodność swym bystrym okiem. - Dlaczego nie ma tu napisanego rabatu? Tylko 'prezent do odebrania'? To brzmi, jakby nikt nic nie musiał kupować, tylko mają ludzie odebrać za darmo jakiś upominek.
- Panie Kaulitz, zabrzmiał pan, jak pan Krab. - Wyznała z uśmiechem.
Kaulitz nie skomentował Kornelii komentarza. Podniósł się napięcie i ruszył do drzwi.
- Dokąd pan idzie? - Zawołała.
- Do Alexa. - Mruknął. Kornelia z ciekawości ruszyła za nim. Szklane ściany łatwo naprowadziły go na konkretne biuro.
- Co to ma być? Jaki prezent jest do odebrania? - Położył mu tę ulotkę przed nosem.
Alex trochę zgłupiał.
- No jak to, jaki? No rabat.
- Tak? Gdzie ja taką informację widzę? Nigdzie! To jest do poprawy. Nie rozdajemy za darmo żadnych prezentów.
- Na odwrocie jest napisany rabat. Przecież zawsze mówiłeś, że nie lubisz słowa "rabat" dlatego nie ma tego słowa na przodzie. Zresztą to zatwierdziłeś. Czekałem na te ulotki dwa dni. Jutro piątek, nie zdążą ich wydrukować i przysłać z powrotem.
- Zatwierdziłem to? - Nie był przekonany i coś mu mówiło, że widzi te ulotki pierwszy raz na oczy i równocześnie przypomniała mu się wtorkowa rozmowa z Kornelią w domu. "Tak. Dzwoniłam do ciebie tylko pięć razy, bo o reszcie decydowałam sama... Kłamałam, że ty mi tak powiedziałeś...". A sądził, że się z nim tylko przekomarza... Był w tym momencie na nią tak wściekły, że aż miał ochotę się na nią wydrzeć... Zacisnął zęby. "Jeśli zrobiłaś coś źle... -To będzie twoją winą, bo narzekałeś, że do ciebie dzwonię, a co lepsze, zostawiłeś mnie tam samą, gdy ja nie mam o tej pracy żadnego pojęcia i bardzo mnie to stresuje i dzisiaj już wiem, że nigdy nie chciałabym być prezesem...". Zacisnął pięści, przypominając sobie kolejną część rozmowy.
- Musisz do soboty rana zrobić wszystko, żeby zmienić napis na tej ulotce. - Odrzekł stanowczo.
- To jest nakład na ponad czterysta sztuk! Jak mam ci to zrobić do soboty?! Paczki nie przychodzą w sobotę. Do jutra się nie wyrobią.
Kornelia czuła nóż na gardle, nie odzywała się w ogóle. Jakby ktoś ukradł jej zdolność mowy.
- Nie obchodzi mnie to, jest tu błąd i nie rozdam takich prezentów. - Wyszedł. - Kornelio!? - Zawołał za nią, widząc, że ta nie rusza się z miejsca.
Kornelii przeszedł dreszcz przerażenia po plecach. Dosłownie się bała z nim iść. Alex dodatkowo mroził ją wzrokiem. Czuła się w tym momencie taka winna!
Poszła za nim na giętkich nogach. Przepuścił ją w drzwiach do swojego gabinetu.

***

- Przyniosłaś mi może gofra? - Zapytał z lekkim, słodkim uśmiechem.
Kornelia od razu się rozchmurzyła.
- Niee... Trzeba było napisać, zostawiłam je w domu. - Odrzekła z przykrością, choć przez myśl jej przeszło, że i tak by mu ich nie przyniosła, bo niby jak miałaby takie coś zrobić przy panu Kaulitz?
- Mhmmm... - Posmutniał. - Julia nie robi takich śniadań...
- To ją poproś następnym razem. - Uśmiechnęła się miło. - Długo oni tu są? - Zapytała ciszej.
- Od jakiś dwudziestu minut. Są zestresowani, dzięki czemu mam niezły ubaw. Ci młodzi, zanim tu przyszliście, przeżywali, że zobaczą Kaulitza. Gdybyś usłyszała, co mówią, sama byś miała ubaw. - Wyszczerzył się.
- Nie śmiej się, bo sam sikałeś, jak szedłeś pierwszy raz na rozmowę do Kaulitza. - Wypomniała, a ten pokazał jej ironicznie język, co miało oznaczać "no i co z tego".
- Okay... Muszę ich zająć. Oni też nie wiedzą, że rozmowy będą w języku angielskim. - Westchnęła, a Adam się wyśmiał z tego.
- Pewnie znowu połowa od razu się wycofa.
- Oby nie. - Odrzekła i odwróciła się do ludzi przodem.
- No dobrze. Miło państwa widzieć, jestem Kornelia Millian. - Wszyscy się na nią spojrzeli, jakby to ona miała przeprowadzać rekrutacje, nic dziwnego, stała przed nimi z teczkami i telefonami, w firmowej koszuli, dlatego od razu to sprostowała. - Pan Kaulitz będzie przeprowadzał w dniu dzisiejszym rekrutacje, które będą przeprowadzane w języku angielskim... - Zrobił się mały szum zaskoczenia. - Proszę się nie obawiać...

- Daj następną. Nie mam zamiaru tu siedzieć długo. O dziesiątej muszę jechać na spotkanie.
- Jakie spotkanie? - Zaskoczyła się.
- Jenny do mnie dzwoniła. Muszę jechać, podpisać parę umów dotyczących pokazu.
- Co, jeśli nie zdążysz?
- Sama poprowadzisz rekrutacje. Twoich 'promotorów' zostawię ci na koniec.
- Że co?! - Zaskoczyła się. - Nie mogę tego zrobić! - Wołała cicho. - Znowu mnie wciągasz w coś, co zrobię źle i będziesz na mnie wściekły. - Burzyła się. - Nie mam zamiaru tego znosić.
- Kornelio uspokój się. Powiedz mi, jaki problem widzisz w tym, żeby zatrudnić osobę, która dobrze mówi w języku angielskim i dobrze się prezentuje wizualnie? Kto, jak kto, ale ty najlepiej będziesz wiedzieć, kto źle mówi w tym języku. Proszę zawołać następną osobę. Nie mam czasu, a ciebie proszę, żebyś usiadła i dalej się uczyła.
Tak też zrobiła. Bardzo uważnie się przysłuchiwała. Osoby do bufetu zostały wybrane trzy. Na pakowanie zostały wybrane cztery. Na holu zrobiło się już w miarę pusto, jednak pan Kaulitz wstał i przeniósł się z Kornelią do jego gabinetu, gdyż była już dziewiąta piętnaście.
- Karzesz im tak czekać? - Zapytała Kaulitza. Osoby, które zostały poniekąd wybrane, czekały na holu, a pan Kaulitz właśnie się szykował do wyjścia, klikając w locie coś w komputerze, by po chwili drukarka dała o sobie znać.
- Proszę wziąć od pani Gilbert, pani Rotensie oraz pana Ochnick dowody osobiste. Z kserować je z dwóch stron. Wypełnić puste rubryki w dwóch egzemplarzach. - Podpisywał swoim nazwiskiem i dawał pieczątki firmowe na każdej z sześciu stron. - Zanim podpiszą, karz im przeczytać regulamin. Pakowacze pracę zaczną od poniedziałku, pani Rotensie od dzisiaj, jeśli jest to możliwe. Niech zajmie się rozpakowywaniem tych wszystkich pudeł w bufecie. Możesz jej powiedzieć, że ma szczęście, że jej pierwszy dzień w pracy jest, wtedy gdy mnie nie ma.
- Naprawdę mam to powiedzieć? - Zaskoczyła się.
- Nie. - Uśmiechnął się pod nosem.
Kornelia się zaśmiała, choć wcale nie było jej do śmiechu. Właśnie wczoraj obiecała sobie, że już nigdy nie zgodzi się na zastępstwo...

***

- Zatwierdziłem to? - Zapytał ostro, widocznie opanowując swój wybuch. Jego oczy aż płonęły złością. Kornelia już dawno się tak nie bała. Chyba ostatni raz, gdy dostała w twarz od swojego ojca.
- Nie, panie Kaulitz. - Przyznała bez wielkiej skruchy, by nie pokazać mu tak bardzo swojego strachu. - Mówiłam przecież...
- Co ja ci mówiłem i powtarzałem CAŁY czas? - Przerwał jej z hukiem. - Jeśli czegoś nie wiesz, to nie wymyślasz, tylko pytasz MNIE, a reszcie odpowiadasz, że NIE WIESZ i nie odpowiesz na to pytanie. Czy to jest takie trudne do zrozumienia? - Krzyczał.
- Panie Kaulitz. Dzwoniłam do pana, to nie odbierał pan telefonu! - Zawołała z pretensją. - A jak już odebrał pan, to byłeś wściekły, że w ogóle do ciebie dzwonię! Alex nie wiedział, co ma robić. To nie jest jego winą, że tak wyszło. JA to zatwierdziłam... Za co chcę przeprosić i przepraszam panie Kaulitz.
Kaulitz zacisnął pięści.
- Robisz to samo, co Ala. - Warknął, uderzając dłonią w blat biurka. - Podejmujesz decyzję bez mojej zgody. Jak w ogóle śmiałaś takie coś zrobić? Czy mianowałem cię na stanowisko zastępcy prezesa, żeby móc dokonywać TAKICH decyzji?! To, że administrujesz sklep i całe jego działanie nie zobowiązuje cię do tego, żebyś podejmowała samowolnie tego typu decyzje!
Kornelia nie mogła wytrzymać. Gardło jej się ścisnęło, a oczy zrobiły się jej wilgotne. Tak bardzo się źle czuła z tym że go zawiodła. Tak bardzo się cieszył z tego, że może na nią liczyć, że mu tak bardzo pomaga, aż mówił jej to sam z siebie, a teraz pokazała mu, że się mylił. Jednak najbardziej w tym momencie nie chciała się przed nim rozklejać. Nie chciała się zachowywać jak nastolatka. Pragnęła przyjąć jego słowa na klatę.
- Jeśli mi pan pozwoli. Postaram się to naprawić.
- Już ty nic nie rób. - Warknął.
- Panie Kaulitz! Nie mogę tego teraz tak zostawić! Czuję się winna tego zajścia... Bo jestem winna, dlatego nie zniosę tego, jeśli nie będę mogła tego naprawić! Proszę mi pozwolić, chociaż na to! I obiecuję już nigdy się nie zgadzać na zastępstwo Ciebie w firmie. NIGDY.
- Jak chcesz to naprawić? Jutro przyjdą rekrutanci, zatrudnisz ich na sobotę i jaką pracę im dasz? Bo te ulotki idą do śmieci.
- Nie wiem, jak ale proszę mi zaufać...
- Przerażać mnie zaczyna to słowo z twoich ust.
- Przeprosiłam! Jest mi bardzo przykro z tego powodu! Jak bardzo mam to panu pokazać? Rozpłakać się? - Zacisnęła usta, powstrzymując łzy już na chama, żeby żadna nie wypłynęła.
Kaulitz zerknął na nią.
- Naprawiaj. - Rozkazał. - Tak, żebym zapomniał o tym, co się stało, ale przed czymkolwiek, co będziesz chciała zrobić - Zaznaczył. - PYTAJ MNIE.
Kornelia nie wiele myśląc, uciekła stamtąd.
Kaulitz odprowadził ją wzrokiem, jeszcze przez swoją szklaną ścianę, dopóki nie zniknęła na parterze. Westchnął ciężko. Pomimo że odwaliła taki numer, czuł, że go naprawi. Zbyt wiele razy był zadowolony z jej pomysłów i pracy, żeby jedna pierdoła, mogła zaszkodzić temu wielkiemu zaufaniu, który zbudowała. Jednak nadal pozostawał wściekły...
Kornelia po paru długich minutach opuściła toaletę. Opanowała tam swoje emocje, teraz z pędem musiała lecieć na ratunek swojej osoby i osoby przez nią poszkodowanej. Weszła do biura Alexa.
- Proszę cię, żebyś nie wyrzucał tych ulotek.
- O co w ogóle chodzi?! - Zawołał skwaszony Alex.
- Przyznać się, czy nie przyznać? - Przeszło jej przez myśl. - Jeśli się przyznam, to pójdzie to w firmę i nikt mi już nie zaufa. Jeśli się nie przyznam, to wyjdę na tchórza... Siedzi tu mnóstwo osób, więc wszyscy by wiedzieli, że nie można mi ufać... - Myślała szybko i intensywnie.
- Między mną a panem Kaulitz wyszło nieporozumienie. Nie przejmuj się tym. Nie będziesz nic zmieniać. - Wybrnęła. Przyznawanie się pół na pół, było chyba dobrym wyjściem...

***

Kornelia patrzyła w jego oczy przerażona. Aż nawet nie chciała nic mówić. On, gdy zmierzył jej dziewczęcą twarz, uśmiechnął się, wciągając na siebie marynarkę. Podszedł do niej i pocałował jej czoło.
- Będę, mam nadzieję, za jakieś dwie, trzy godziny.
- Mnie chyba tu nie będzie, za dwie, trzy godziny...
- Gdzie będziesz?
- W szpitalu.
Kaulitz zerknął na nią zaskoczony.
- Dlaczego niby? - Zapytał bardzo poważnie.
- Bo wyląduje tam na zawał.
Kaulitz spuścił z siebie powietrze i pokręcił głową.
- Już bez przesady panno Millian! - Zawołał oburzony.
- Ohh...! O co ja mam się wypytywać tych ludzi? Co ja mam im powiedzieć?!
- Nie wiem. To twoje wymyślone stanowisko pracy, więc ty wiesz chyba najlepiej, na czym ono polega i, o co zapytać, żeby wiedzieć, że to właśnie Tę osobę chcesz mieć, a nie inną.
- Oh! Dlaczego pan mi robi tak pod górkę?! Jest pan na mnie zły za to?
- Oczywiście, że nie. Pozwalam ci się poczuć jak właścicielka sklepu. Jak zastępca prezesa, w jaką ostatnio się bardzo dobrze wczułaś bez pozwolenia. To źle? - Uniósł ironicznie brew.
- Bardzo źle!
- Dlaczego? Obawiasz się, że nie dasz rady? Wątpisz w swoją pewność? - Zmrużył oczy. -Masz za sobą ponad pięćdziesiąt rozmów o pracę. To wystarczająco, żeby zrobić ci sprawdzian. Lubię osoby, które wierzą w swoje możliwości. Dlatego wiem, że nie zawiedziesz mnie. Zresztą, jaki widzisz w tym problem, panno Millian? Rządziłaś jak prezes bez pozwolenia, a teraz gdy masz na to moje pozwolenie, gromi cię niepewność? - Ironizował.
- Oh! Jak pan to mówi, to się stresuję jeszcze bardziej! Tak! Wtedy nie chciałam się zachowywać jak 'prezes'! To był mój błąd! Będzie mi pan to wypominać już zawsze?
- Kornelio. Widziałem i słyszałem, jak rozmawiasz z ludźmi, nie mam ci nic do zarzucenia na ten temat, dlatego ci ufam. Gdybym nie był pewny tego, że dasz radę, nie zostawiałbym cię z tym wszystkim. - Pocałował ją jeszcze raz w czoło i się pożegnał ostatecznie, wychodząc z biura.
Kornelia stała wryta w ziemię, a pan Kaulitz jeszcze się cofnął.
- Nie zatrudniaj fanek. To taka moja rada. Mam nadzieję, że wyczujesz je sama. Z fanami ciężko się pracuje. I powiedz mi w końcu, czy będziesz w pałacu, gdy wrócę?
- Nie wiem. Raczej nie. Będę w sklepie. Remont się dzisiaj kończy.

- Proszę powiedzieć coś o sobie. - Wypaliła, skupiając się na dziewczyny dokumencie.
W trakcie słuchania tej dziewczyny, Kornelii wpadła myśl, że to może być dla niej szansa. Trochę przykro ze strony aplikujących, że ktoś w ich wieku zarządza tym, które z tych osób dostaną pracę, ale z drugiej strony, przetwarzając pana Kaulitza słowa "...Gdybym nie był pewny tego, że dasz radę, nie zostawiałbym cię z tym wszystkim...", uznała, że musiała sobie zapracować na takie stanowisko właśnie w tym momencie. Myśląc nad tym głębiej, przyznała panu Kaulitz kolejną rację. Całe swoje wakacje ciężko pracowała każdego dnia. Nie siedziała miesiąc z tyłkiem w domu, odpoczywając od szkoły. Nawet powrót do Los Angeles na egzaminy, nie był dla niej dniami wolnymi. Szkoliła się u pani Simone, szkolił ją sam Bill Kaulitz, każdego dnia, w każdej możliwej sytuacji i momencie, i szkoliła się sama, połykając podręczniki studenckie. To wciąż było wiele za mało, ale raczej wystarczająco, żeby pokazać wszystkim do okoła, że jej zależy, a przede wszystkim panu Kaulitz, który jeśli uznał, że może odbyć taką rozmowę z ludźmi, to coś w tym musi być. Przecież On się nigdy nie mylił.
Dlaczego więc nie wykorzystać swej ciężkiej pracy włożonej w to wszystko, co się dzieje dookoła, widząc jawnie, że pan Kaulitz ją skutecznie za to wynagradza i nie jest to nic wspólnego z sumą miesięcznych wypłat pieniędzy. Daje jej szansę na rozwijanie się, więc nie może tego zmarnować. Byłaby głupia, gdyby to zrobiła.
Po tej pierwszej rozmowie, do której prawie się nie przyłożyła, przez swoje refleksje, zrozumiała, że teraźniejsza jej rola jest zapłatą za jej zaangażowanie i mogła być tylko wdzięczna swojemu tacie, za to, że poznał takich ludzi, jak Kaulitzowie, dzięki czemu ona mogła ich poznać. To było czyste szczęście i życiowa wielka szansa na sukces, na który sama pracuje, bo może, bo pan Kaulitz dał jej tę możliwość.
To wszystko, wszystkie te rozmowy były istną walką ze swoimi emocjami. Kornelia jeszcze nigdy nie była na rozmowie o pracę. Nie miała pojęcia, jakie to jest przeżycie, siedząc po drugiej stronie stołu, ale widząc ten cały stres, tych wszystkich osób, które na siłę chcą pokazać, że wcale się nie denerwują, stwierdziła, że nigdy by nie chciała być na ich miejscu, choć nie wierzyła w to, że ją to kiedyś ominie.
Na koniec wyłoniła się z pokoju i powiadomiła wszystkich osiem osób o zatrudnieniu, dziękując całej niezadowolonej reszcie.
To była niemalże taka sama sytuacja, gdy Kaulitz odrzekł, że ma przerwać remont, a ona miała przekazać to Majstrowi, który już zaczął budować swój dom, Adamowi, który zbierał na mieszkanie i Arthurowi, który miał za tę pracę otworzyć swoje biuro projektowe. Tak bardzo jej było żal tych osób w tamtym momencie. Bała się przekazać im taką informację, a gdy poprosiła, żeby to Kaulitz im przekazał, nie chcąc się czuć winną ich zawodu i wytłumaczyła mu, dlaczego nie chce tego robić, odrzekł.
- Myślisz, że tobą będzie się ktoś przejmować, gdy będzie cię zwalniać? Gdybym miał patrzeć na to, kto, co sobie zaplanował, to nikogo bym nigdy nie zwolnił. To jest właśnie to, o czym tyle razy rozmawialiśmy. Z pracownikami nie można nawiązywać prywatnych kontaktów, ponieważ nie jest się wtedy obiektywnym. Jednego zwolnisz, a drugiego nie, bo sobie coś zaplanował. To jest złe, niedobre i jest to zagranie nie fair wobec innych pracowników. Tak nie można.
Kornelia bardzo dobrze to rozumiała, ale rozumieć a zrobić to, trzymając się tej zasady, było dla niej bardzo ciężkie. Było jej po prostu przykro, że ktoś nie dostał pracy, choć tyle stresu przeżył podczas rozmowy. Zagryzała zęby, powtarzając sobie, że tak przecież trzeba.
- Zapraszam was wszystkich jeszcze raz do pokoju, by przedstawić wam szczegóły pracy.
Już nawet nie zerknęła w stronę Adama, tak wczuła się w swoją rolę.
- ...Nic w tym trudnego. Dlatego liczę na waszą odpowiednią postawę, podczas kontaktu bezpośredniego z wybranymi przez was ludźmi. Czy macie jakieś pytania?
- Kiedy zaczynamy? - Zapytała jedna z blondynek, której włosy przypominały makaron z chińskiej zupki. Te cienkie świderki wydawały się idealnie dopasowane do jej pucowatej, krągłej twarzy. To było to. Siedziało przed nią sześć, niemalże idealnych pracowników pod względem wizualnym. Pan Kaulitz miał manię piękna i idealizmu i nie tylko on. Wszyscy wiedzą, że osoby o pięknej naturze są milej przyjmowani przez innych ludzi. To był jeden z chwytów dotarcia do klienta. Bardzo okrutny i powierzchowny, ale jednak skuteczny.
- Jutro umówimy się na godzinę dziesiątą już w sklepie. - Patrzyła po wszystkich. Nikt nie miał nic przeciwko, tak, jak się spodziewała. Wakacje trwały... - Dam wam prezenty do rozdania, firmowe koszulki i wyznaczę rewiry, w których się zjawicie. Myślę, że zajmie nam to jakieś pół godzinki, oczywiście płatne będziecie mieli już od godziny dziesiątej. Uzgodnię jeszcze koniec pracy z prezesem. Jeszcze jedno pytanie. Nie przeszkadzać będzie wam to, że będę się do was zwracać na 'ty'?
Również nie mieli zastrzeżeń. No bo jak mogli mieć, skoro jest ich 'młodą pracodawczynią'.
Po z kserowaniu ich dowodów osobistych puściła ich do domu, a sama zajrzała do pani Rotensie.  Zerknęła w parę szafek. Wszystko zaczynało wyglądać jak w prawdziwym bufecie.
- W poniedziałek rano przyjedzie już świeże pie...
- Panno Millian! Gdzie znajdę prezesa?! - Zawołała jakaś kobieta, której danych nie znała tak jak stanowiska, trzymająca w ręku jakieś papiery.
- Prezes pojechał na spotkanie, coś się stało? - Zaniepokoiła się porywem tej kobiety.
Kobieta podeszła do niej i wcisnęła jej w dłonie plik dokumentów.
- Proszę mu to przekazać jak najszybciej. Miał do mnie po to przyjść, nie przyszedł, a ja nie chcę mieć później słuchanego, że nie dostał umów. - Odeszła.
- Proszę zaczekać! - Zawołała za nią. Kobieta się zatrzymała. - Ja nie będę się z nim widzieć, a pan Kaulitz wróci tutaj za parę godzin. - Podeszła do niej, oddając jej te dokumenty.
- Skoro go pani zastępuje, zdaje to pani. Mam nadmiar pracy i nie mam czasu, żeby latać po tych korytarzach i go szukać. - Odsunęła dłonie, nie przyjmując zwrotu. - Goście wydzwaniają i proszą o potwierdzenia. Mam inne sprawy na głowie, żeby mówić im, że prezes ma jakieś spotkanie. Proszę z tym coś zrobić. - Nakazała i odeszła, wcale nie przejęta tym, że Kornelia jest sina w tym temacie. Przynajmniej ona teraz czuła ulgę z wywiązania się ze swych obowiązków.
- Ale ja zaraz wychodzę z firmy. Proszę na niego z tym zaczekać. Będzie pani go widzieć wcześniej ode mnie. - Próbowała naiwnie czarnowłosa.
Kobieta ponownie się zatrzymała, a Kornelia usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości na jej telefon. Nie odebrała jej teraz, próbując się wywinąć z pracy, właśnie jej wręczonej.
- Do godziny dwunastej miał dać odpowiedź. Jest godzina trzynasta, a on nawet nie wziął ode mnie dokumentów. Tak to jest, jak się robi wszystko na raz. Nie mam do niego innego kontaktu, jak tylko do jego biura, skoro go nie ma, skoro go pani zastępuje, proszę to załatwić. - Mówiła, jakby to było logiczne, rozkładając ręce i kręcąc głową.
Kornelia się zdenerwowała, słysząc jej bezczelny ton głosu, aż przez chwilę zaniemówiła, zaskoczona tą sytuacją. Zerknęła w końcu na Adama, który był świadkiem, zresztą tak, jak teraz pani Rotensie, tej sytuacji.
Adam się uśmiechał pod nosem.
- Masz babo placek! - Zawołał, a pani Rotensie się uśmiechnęła pod nosem. - Nie będzie nam się nudzić. - Zwrócił się do kobiety z bufetu.
- No właśnie widzę, że nie. - Przyznała.
- Meliski? - Adam wyszedł zza recepcji, kierując pytanie do koleżanki, a siebie do bufetu.
- Ughh! Nie mam czasu na załatwianie takich rzeczy w tym momencie! Muszę wypisać umowy i jechać do sklepu! Dlaczego ona mi to zrobiła? Co to w ogóle jest!? - Kwasiła się, zrzucając plik dokumentów na pobliski stolik z bufetu. Westchnęła i odczytała wiadomość.
"Zapomniałem powiedzieć. Pani Beatrice ma dla mnie umowy. Odbierz je od niej i przejrzyj, jeśli będziesz miała chwilę czasu. To są umowy na pokaz, rozdziel gości od projektantów i napisz mi na osobnej kartce ich warunki. Godzina, czas, ilość kreacji, koszt i wymagania. Nie baw się w żadne tabele i rubryki, zrób mi po prostu jasne notatki. Nie mam czasu tego czytać. Muszę się do nich szybko odezwać, a spotkanie mi się przedłuży. Dziękuję"
Kornelia zamilkła. Nie miała już nawet siły na to, żeby narzekać, że została tak wrednie i paskudnie wrobiona. Przecież mogła się tego spodziewać... Narobiła wczoraj bałaganu i pewnie dlatego teraz się na niej mści...
- Co jest? - Zapytał Adam, widząc koleżanki załamaną minę.
Kornelia pokręciła głową, wzięła dokumenty i wróciła do gabinetu pana Kaulitz, dobrze, że zostawił jej zapasową kartę, ponieważ zamknął go.
Przez pół godziny nie mogła się skupić na żadnych z podanych w umowach informacji. Czytała je, ale nie wiedziała, czy to na pewno to, a nie coś innego. Piętnaście z tych dwudziestu paru rozwiniętych na maksa umów, wyprowadziły ją z równowagi.
- Pan Kaulitz ma płacić jakiemuś gościowi za to, że przyjdzie na jego pokaz!!!??? - Nie mogła w to uwierzyć. Czytała to chyba z dziesięć razy i czarno na białym miała napisane właśnie to.
Nie wierzyła. Weszła w sieć, wpisując nazwiska tych osób.
- Kim oni są, że chcą za takie coś pieniądze!? - Głowiła się.

***

- Na parasolki mogę przystać, ale długopisy to tandeta. Jak je załatwiłaś za darmo? Chciałbym to wiedzieć.
- Wykorzystałam fakt, że obok dystrybucji w Erfurcie, skąd zamawiane są parasolki, walnął piorun i wysiadł im magazyn, więc paczki przyjadą z opóźnieniem, za co dorobią pięćdziesiąt sztuk więcej, w zamian za opóźnienie.
- Skąd masz takie szczegółowe informacje? - Wykrzywił twarz w zdziwieniu.
- Od pani Barbary. - Uśmiechnęła się szeroko.
Już rozumiał to latanie pani Barbary po korytarzach...
- Wiesz, że to ty miałaś naprawić swój błąd, a nie pani Barbara za ciebie?
- Dogadałam się z nią, ona na tym skorzysta i ja.
- Więc, jak jej się odwdzięczysz?
- Tooo... Jest już nasza sprawa. - Uśmiechnęła się ponownie. Raczej nie przyzna się prezesowi, że ma dać na lewo pracownicy kilka parasolek! - Więc? Może takie coś być?
- Takie coś być? - Z ironizował.
- Ehm... Panie Kaulitz, może być taki pomysł z gadżetami? - Poprawiła się.
- Może być, o ile wyśledzisz kogoś jeszcze, w kogo walnął piorun i zrobi coś dla ciebie za darmo. - Mówił z lekką ironią.
- Dziękuję za pozwolenie panie Kaulitz. - Wyszła stamtąd i poszła do Alexa.
- Więc masz coś?
- Nie wiem, co mogłoby się nadawać na taki prezent. Smyczki, długopisy, teczki, segregatory i całe wyposażenie biur i pracowników nie są na sprzedaż i nie powinny wychodzić z firmy.
- Skąd macie takie smyczki? Mogę jedną?
- Konrad. Daj jej smyczkę. - Zawołał do kolegi.
- Omg. Konrad to ciastek! - Zawołała w myśli, pierwszy raz słysząc tego przystojniaka imię. W sumie już je słyszała na przemowie podczas obiadu firmowego, ale kompletnie jej wyleciało z głowy i czuła się, jakby pierwszy raz je właśnie usłyszała.
- Ile chcesz? - Podszedł do jednego z kartonów na regale.
- Jedną. - Widząc pełen karton, poprawiła się od razu. - Dobra, trzy... Nie mogą być smyczki, jako prezent? Jest ich mnóstwo.
- Jeśli Kaulitz się zgodzi, to czemu nie.
- Weź koszulki. - Zmierzył jej tors. - Na prezent. - Dodał z czarującym uśmiechem.
Kornelia się zawstydziła.
- Tego nie mogę dać na prezent. To ma logo.
- Smyczki, długopisy i parasolki też.
- No tak... Ale to ciuch. Nie może być. Ale wezmę od razu dla pracowniczek. - Wybrała parę z różnych rozmiarów w białym kolorze, jeszcze jedną dla siebie czarną i dwie białe też dla siebie. Włączyło jej się zbieractwo wszystkiego, co ma logo Kaulitz, ale jeszcze tego nie dostrzegła.
- Dobra. Już wiem, co zrobię. Ile taka parasolka kosztuje? - Postanowiła sama z własnej kieszeni wyłożyć na takie gadżety.

***

Włoski projektant, ale to nie był ten słynny Damien, o którym wspominał Kaulitz. Jakaś celebrytka, o której Wikipedia mówiły, że grała w paru filmach, i żadne z tych filmów nie były jej znane. Następna, która była zwykłą blogerką i dorobiła się tak sławy, pochodząca z Nowego Jorku. Zeszłoroczna ikona mody w Niemczech. Dwie następne osoby z Włoch i ktoś z Los Angeles, który miał swój program telewizyjny, którego również nie znała. Jakiś paru innych projektantów i jeszcze inni.
- To jest coś... Kompletnie szalonego... - Kręciła głową z niedowierzaniem. - Zaraz... - Ocknęła się, przypominając sobie słowa sąsiadki Inez. "Czemu mam być fanką, kogoś, kto tak naprawdę nic nie zrobił? Bill się pokazuje tylko w mediach, jeździ na pokazy, kolacje jakieś, gdzie są kamery i tyle. " - Czyżby na pokazie Hemmlinga, Bill również zarobił? Tylko na tym, że tam się pojawił!? - Głowiła się. - To nie możliwe, żeby Bill brał pieniądze za to, że się gdzieś pokazał! ...A jeśli?
Ktoś zapukał w drzwi i zaraz po tym się otworzyły. Kornelia aż się wzdrygnęła, natychmiast odwracając się za siebie. Oczywiście, że nie siedziała na miejscu prezesa za biurkiem. Siedziała na kanapie przy stoliku.
- Nie ma Kaulitza? - Zapytał Alex.
- Nie. Ma spotkanie. Coś... - Chciała zapytać, czy coś się stało, ale w tym momencie, mogło to pytanie jej znowu ukraść parę godzin i powstrzymała się w ostatniej chwili. Niestety Alex, sam sobie chyba dokończył jej zdanie, ponieważ zaczął.
- Mam projekt kart vipowskich na pokaz dla niego . - Podał jej.
- Ładne. - Uśmiechnęła się zachwycona.
- Nie wiesz, kiedy będzie?
- Nie mam pojęcia.
Alex ogarnął wzrokiem zawalony stolik papierami i dziwnie na nią spojrzał.
- Tak cię zawalił robotą?
Kornelia skinęła niewidocznie głową, a ten wzdychając, pokręcił głową.
- Daj mu to, jak możesz. Czekam na potwierdzenie, na razie.
Drzwi się już za nim zamykały, a Kornelia w ostatniej chwili zawołała.
- Słucham? - Pojawił się w drzwiach z powrotem.
- Powiedz mi, jeśli ktoś chce, żeby jakaś 'gwiazda' zjawiła się na jakiejś kolacji, imprezie, czy czymś innym, to trzeba jej płacić?
- To chyba logiczne. - Uśmiechnął się do niej dziwnie.
- No tak, ale chodzi mi... - Zacięła się. - No tak. W sumie jest to logiczne. Jezu!  Czemu ja jestem taka głupia!? - Westchnęła w myśli. - Nie ważne. - Odrzekła. - Więc Bill, jak gdzieś idzie się pokazać, to też bierze za to pieniądze?
Alex się zaśmiał.
- Zależy, do kogo idzie.
- Od czego to zależy?
- Czemu cię to interesuje? - Sam się zainteresował i wsunął się głębiej do Kaulitza gabinetu.
- Ciekawość po prostu. - Wyszczerzyła się. - Więc, od czego to zależy?
- No nie wiem. Myślę, że od tego, czy ten ktoś, będzie miał zysk z tego, że na przykład Bill się gdzieś pojawi.
- Jaki można mieć zysk z tego, że ktoś po prostu sobie jest? - Nie ogarniała.
Alex znowu się zaśmiał.
- Uwierz mi. Jest większy, niż ci się wydaje.
- Możesz mi to wytłumaczyć?
- Serio? - Nie wierzył.
-Tak.
- Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć. - Wzruszył ramieniem. - Już powiedziałem chyba jasno.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że na przykład Hemmling miał zysk z tego, że Bill się pojawił na pokazie, dlatego Bill chciał od niego pieniądze? Nie wiem, czy tak było, tylko podaje przykład. - Zaznaczyła od razu.
- Sam nie wiem, czy wziął od niego za to kasę, ale przykład jest dobry i tak, Hemmling miał zysk z tego, że Bill się tam zjawił, więc pewnie wziął od niego kasę.
- Jaki zysk? Że co na przykład? Że media piszą o tym, że "Kaulitz był u Hemmlinga na pokazie"? - Kwasiła się.
- No tak pisali. - Wyznał. - Wtedy tworzą się domysły. Co Kaulitz u niego robił. Czy się przyjaźnią, czy współpracują. Chcą wywiadów z Hemmlingiem na ten temat na przykład. Bierze za wywiady kasę. Ma zysk, że ktoś taki się u niego pojawił. Bill również ma z tego zysk, bo o nim mówią. Dzięki temu żyje w mediach, ale większy ma Hemmling, a żeby zrobić mu tego typu reklamę, to bierze się pieniądze.
- I tak się naprawdę robi? - Nadal w to nie mogła uwierzyć.
- No tak. Chore nie? Mieć 'kolegów' za pieniądze. Tak w biznesie niestety bywa. Znam takich, którzy chodzą nawet na obiady do restauracji za paręnaście tysięcy, biorąc do tego paparazzi, którzy robią im 'potajemnie' zdjęcie i je sprzedają. Albo typowe biznesowe związki... To jest show-biznes. A powiedzieć ci ciekawostkę? Najwięcej pieniędzy się zarabia na skandalach. Media, a przede wszystkim ludzie je kochają. - Uśmiechnął się do niej znacząco. Po czym oświadczył, że musi iść i się z nią pożegnał.
- Zaczekaj! - Zawołała nie miło olśniona. - Chcesz mi powiedzieć, że Tom zarabiał na tym, że media zrobiły z nas skandal?
- Z was skandal?
- No te wszystkie artykuły, w których pisali, że niby jest ze mną na randce, że się ze mną spotyka...
- Ah... - Przypomniał sobie. - Nie. - Pokręcił pewnie głową. - Tom raczej na tym nie zarobił, ponieważ nie udzielał żadnych wywiadów na ten temat. Zlał to, jak zwykłe gówno i raczej nie bawi się w takie rzeczy.
- A Bill?
- Bill raczej też. Muszę już naprawdę iść... Aha. Dzięki za uratowanie mi tyłka z tymi prezentami. Na razie.
Po chwili jeszcze refleksji dokończyła to, o co prosił ją pan Kaulitz. Niestety było już pięć po piętnastej. W brzuchu jej burczało, ale nie miała czasu dzisiaj nawet zjeść lunchu. Pan Kaulitz też nic nie jadł w pracy. Miała nadzieję, że zjadł coś w drodze. Ułożyła mu wszystko ładnie na biurku, wypisała umowy i zabrała się w końcu taksówką do miasta.

***

Budzik obudził ją równo o godzinie ósmej. Westchnęła w duchu, ale też bez żadnych sporów ze swoim leniwym 'ja', wstała z łóżka.
- Biorę dzisiaj wolne... - Usłyszała stłumiony głos swojego chłopaka.
Kornelia zrobiła głupią minę i obarczyła takim samym spojrzeniem jego ciało, przeplatające się z pościelą.
- Dzisiaj jest sobota. Nie musisz brać wolnego, żeby mieć ją wolną. - Wyjaśniła.
Najwidoczniej Kaulitzowi pomyliły się dni przez jej budzik, a na jej słowa uśmiechnął się szczęśliwy i zerknął na nią, otwierając jedno oko.
- To dlaczego nastawiasz budzik w taki dzień?
- Ponieważ ja muszę iść do pracy...
- Kto wymyślił pracującą sobotę?
- Ja. Panie Kaulitz... - Westchnęła, krzywiąc się. Widząc jednak jeszcze szerszy uśmiech na jego zaspanej twarzy, uznała to za wredność z jego strony i wyszła z sypialni.
      Jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że ich związek zaczyna polegać na współpracy. Na razie była jeszcze ślepa, a to chyba przez to, że Kaulitz właśnie tak żył i wydawało jej się, że tak powinno być.
Kaulitz zadowolony, że nigdzie nie musi wstawać, zadzwonił do swojej mamy. Pomimo że rozmawiał z nią wczoraj i zazwyczaj co dzień się kontaktowali, nawet jeśli ich kontakt wyglądał, tak, że przysyłali do siebie pojedyncze wiadomości, to stęsknił się za nią. Pokaz był tuż, tuż i bardzo to przeżywał. Musiał sobie z nią o nim poplotkować i po przeżywać. To był Jego start, który miał się odbyć z wielkim hukiem na mediach...


CDN

Komentarze

  1. Strasznie żal mi Kornelii, że Bill tak ją wykorzystuje. Ja bym nie mogła żyć z taką osobą pod jednym dachem. Wiecznie coś mu nie pasuje, wiecznie jest zły i naburmuszony, zwala na nią obowiązki, bo jest mu za ciężko, ale i tak nie odpuści sobie tylko wciąż robi coś, nawet na siłę. I nie rozumiem, dlaczego Kornelia się na to zgadza. Bill chciał mieć pałac, a ona go wyremontowała, kazał jej do siebie dzwonić, gdyby czegoś nie wiedziała, a potem nie odbierał telefonu. Ma do niej pretensje o coś, co tak naprawdę sam powinien zrobić. Nie podoba mi się to bardzo!
    Szkoda, że ich związek opiera się tylko na spotkaniach w pracy i praktycznie między nimi nie ma tej czułości, jaka powinna istnieć w każdym związku. To jest naprawdę smutne.
    Brakuje mi trochę Toma w tym opowiadaniu. Bo niby nie lubi Kornelii i źle ją traktuje, to chociaż więcej w nim uczuć niż w Billu. Mam wrażenie, że Bill jest już całkowicie zaślepiony całą tą swoją zakichaną firmą i interesami.
    Dzisiaj się tak czepiam, bo mam zły dzień i wszystko mnie denerwuje.
    Czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

50. Zaręczyny

49. Zagubiona Diva

18. Fatalny bieg