47. Opryszczka

Kochani! Zbliżamy się wielkimi krokami do końca powieści. Zostały jeszcze trzy rozdziały.
Dziękuję za głosy w ankiecie :* Jesteście niesamowici :*


47


Opryszczka


Podróż samolotem spędziła na nauce. Pan Kaulitz siedząc obok, co jakiś czas ją wypytywał z tego, czego się nauczyła. Kilkanaście godzin później, gdy w końcu przymknęły się jej oczy, samolot wylądował.
-O niee... -Zamarudziła.
-Czas pokazać, że dałaś radę pogodzić pracę z nauką. -Odrzekł blondyn.
-I tego właśnie się obawiam panie Kaulitz...
Kornelia była przerażona. Piasek w oczach i zesztywniałe kończyny poczuła, wysiadając z samolotu. Na dodatek było tak gorąco, że dostała duszności i chciało jej się wymiotować.
Pan Kaulitz odwiózł ją do jej domu. Nalegała, żeby z nią do niego nie wchodził. Nie chciała, żeby widział, jak jej tata bardzo się nie cieszy z jej przyjazdu. Wstydziła się tego po prostu. Wymówkę miała taką, że od razu idzie spać. Pan Kaulitz rozumiał. Wiedział, że Kornelia nie zmrużyła oka w samolocie, gdy on prawił sobie smaczne drzemki.
Weszła do środka, ciągnąc za sobą jedną podręczną walizkę. Nie brała ze sobą ciuchów z Niemiec. Przecież ma wrócić tam jeszcze na dwa tygodnie, choć Kaulitz już mówił, że na całe wakacje...
-Dzień dobry. -Zawołała ospale.
-Dzień dobry. -Odrzekł Robert znad gazety, odpowiednio mierząc swą córkę.
-Idę się położyć, spać. -Zawiadomiła niepewnie. Sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo się stresuje.
-Spać? Dopiero, co przyjechałaś.
Kornelia nie rozumiała nic.
-To znaczy, że chce ze mną spędzić czas?! -Zawołała zadowolona w myśli.
-Przygotuj mi w końcu normalną kolację. Przez ciebie, muszę się żywić w mieście.
Kornelia opadła z sił. Mogła się tego spodziewać. I nawet nie była zaskoczona jego słowami. Zostawiła walizkę w przedpokoju i poszła zajrzeć do lodówki.
-Nic tu nie ma więc, jak mam ci zrobić kolację?
-Nie 'ci' tylko 'tobie', to po pierwsze. Po drugie, jedź na zakupy. Brakuje mi twojego jedzenia.
-Chociaż czegoś... -Przyznała w duchu. Po chwili przypomniała sobie, że tutaj może jeździć swoim autem. Od razu jej chęci stały się większe.
-Gdzie są kluczyki od mojego auta?
-Leżą na lodówce.
Od razu je chwyciła, wzięła portfel i zniknęła w garażu. Jej białe cudeńko nadal lśniło jak nowe. Stęskniła się za tym autem. Z wielkim uśmiechem w nie wsiadła i pojechała do marketu.
Cudownie było jej słyszeć rozmowy angielskie w radio. Czuła, że wróciła już do domu. Miała wrażenie, jakby w tym mieście promienie słońca dawały jakieś inne światło. Wiele jaśniejsze niż w Berlinie. Aż dziwne było to, że jest ono to samo... Tutaj niebo nawet było bardziej błękitne. Domy, które od lat mijała, były dziwnie piękniejsze niż dotąd. Nie miała pojęcia, że będą ją cieszyć nawet palmy, wyrastające na uboczy jezdni. Nigdy jakoś na nie nie zwracała uwagi. Wszystko wydawało jej się takie piękne, takie jej... Poczuła dumę, że pochodzi z tak pięknego i jasnego miasta. A była tak bardzo zmęczona, że dzięki tej przejażdżce, dzięki trzymaniu w dłoniach skórzanej kierownicy jej piękności.
Zrobiła spore zakupy, planując od razu jutrzejszy obiad, na który miała zamiar zaprosić Kaulitza. Ziewała prawie co chwilę, ale nie przejmowała się tym. Wymyśliła sobie jeszcze, że zrobi ciasto, dlatego kupiła sobie mocną, podwójną mrożoną kawę.
Przy kasie jednak spotkało ją coś bardzo niemiłego. Kasjerka upierała się, że jej karta nie jest czynna. Kornelia z niechęcią więc podała jej drugą, jednakże zawiadomienie powtórne kasjerki rozgniewało Kornelię.
-To wy macie jakiś problem ze sprzętem. -Zarzuciła, szukając banknotów, jednakże znalazła w nim same euro i to na dodatek drobne z reszt, które dostawała zawsze przy zakupach.
-Zawoła pani kogoś, kto to naprawi. Nie mam gotówki. Chyba że mogę płacić euro. -Odrzekła ostatnie zdanie już z ironią.
Kasjerka jednak rozkładała dłonie. Dlatego Kornelia ostatecznie podała trzecią kartę, której jeszcze nie używała. Była to karta niemiecka. Zawiadomiła o tym kasjerkę, ta odrzekła, że nie może płacić w euro, dlatego była zmuszona zostawić zakupy i długi sznur kolejki, jaką zrobiła i jechać do bankomatu.
"Blokada karty " Wyświetlił jej bankomat. Kornelia już w złościach klepnęła klawiaturę niewinnego sprzętu. Włożyła drugą, niestety komunikat się powtórzył. Zastała się chwilę w miejscu, intensywnie myśląc. Żołądek się jej zacisnął.
-Zablokowały mi się karty przez to, że używałam ich w Niemczech? To niemożliwe. We Francji i wszędzie indziej płaciłam przecież normalnie... -Pomyślała.
Z Niemieckiej karty też niestety nie mogła wybrać pieniędzy. Musiała jechać do banku. Nigdy chyba nie czuła takiego zdenerwowania jak w tym momencie. W banku okazało się, że nie może wypłacić pieniędzy ze swojego konta, ponieważ jest niepełnoletnim użytkownikiem karty i musi zjawić się osobiście pan Kaulitz. To było coś okropnego. Pokłóciła się z kobietą, która musiała zachowywać stoicki spokój przy trudnych klientach. Wróciła do domu z niczym.
Nie wiedziała, co ma myśleć, ale końcem końców zapukała do gabinetu jej taty. Jeśli to nie on stoi za blokadami, to musiała powiadomić go o awarii. Rozmowa nie trwała długo. A to, czego się dowiedziała, było proste i logiczne.
-Chciałaś być taka dorosła, wyjechałaś do pracy, rzuciłaś szkołę, więc się utrzymuj. -Wyjaśnił logicznie. -Ja nie będę dawał ci pieniędzy, żebyś mogła je wywalać w zakupy po Paryżach, czy Hamburgach.
Kornelia nadal nie wierzyła w to, co słyszy.
-Ale, jak tak możesz!? Nie mam pieniędzy, z czego ja będę żyć w Niemczech!? Muszę tam jeszcze wrócić!
-Nie masz pieniędzy? Przecież pracujesz.
-Ale nie mam aż tyle, żeby...
-Żeby co? Żeby móc wydawać czterdzieści tysięcy na jedne zakupy? W jeden dzień!?-Z ironizował.
Kornelia była w szoku.
-Nie wydawałam tyle... -Odrzekła bez przekonania. Nigdy nie kontrolowała swoich wydatków. Zawsze miała więcej pieniędzy niż zachcianek.
-Nie? Mogę ci przesłać cały wyciąg twoich wydatków przez cały pobyt w Niemczech. Wydałaś przez te trzy miesiące więcej niż JA przez pół roku albo i rok. Nie doceniasz? Więc docenisz, jak ciężko trzeba pracować, żeby móc sobie chodzić na takie zakupy. Coś jeszcze? Jestem zajęty. -Wskazał na swój laptop.
Kornelii gardło się ścisnęło.
-...Tobie akurat nic nie robią takie zakupy! Masz pieniędzy ogrom!
-Na które ciężko pracuje.
-Jestem twoim dzieckiem! W Niemczech ceny są wyższe! Weź też to pod uwagę!
-Ta... Więc wynagrodzenie też jest wyższe. Nie mieszkasz ze mną. Więc nie będę cię utrzymywać. Po temacie. -Odrzekł znudzony.
Kornelia po raz drugi dostała cios szoku.
-Przecież za parę dni tu wrócę!
-To rób tak, żeby ci starczyło do osiemnastki. Znasz takie słowo jak "oszczędzanie"? Niee... -Pokręcił głową. -Radzę ci zajrzeć w słownik, ponieważ ci się przyda. Taka moja mała rada.
-...Słucham?! -Serce jej biło tak mocno, że miała wrażenie, jakby zaraz miało jej się wyrwać z piersi. Stała z rozdziawionymi ustami zaskoczenia i nie wiedziała, co ma powiedzieć. W ogóle się takiego czegoś po swoim ojcu nie spodziewała! Miała totalny mętlik w głowie.
-Dowidzenia. Czekam na obiad.
-...Jak mam ci zrobić obiad, skoro nie mogę zrobić zakupów!? -Przypomniało się jej.
Robert zerknął w końcu na swą podopieczną. O tym nie pomyślał, dlatego sięgnął po swój portfel i podał jej stu dolarówkę.
-Niestarczy mi to! -Zawołała już załamana.
-Robisz tylko obiad! -Zawołał tak samo.
-Chciałam zrobić ciasto! Zakupy na jutro! Chciałam zaprosić pana Kaulitz na obiad! Nie ma nic na kolację! -Wykrzyczała zła.
Robert wyciągnął kolejną stu dolarówkę.
-Więcej nie dostaniesz. Zejdź mi z oczu, ponieważ przeszkadzasz mi w pracy.
Kornelia z wielkim bólem wzięła pieniądze i wyszła stamtąd o mało co, nie trzaskając drzwiami. W aucie rozpłakała się jak małe dziecko. Puściły jej nerwy.
-I co ja teraz zrobię!? -Zawołała zrozpaczona.
Tak bardzo się bała. Na parkingu trzęsącymi się dłońmi zalogowała się na konto niemieckie. Załamała się kwotą, jaką ujrzała. Nie cała siódemka bardzo bolała ją w oczy. Łzy spłynęły po raz drugi.
Popołudnie spędziła na gotowaniu. Robert się do niej nie odzywał, a po kolacji znowu zniknął w gabinecie. Dlatego, gdy wstawiła ciasto do piekarnika, położyła się wygodnie na kanapie w salonie. Tęskniła za tym domem, jakikolwiek by nie był, wychowywała się w nim.
Zasnęła.
-Czy ty oszalałaś do reszty!? -Obudził ją krzyk ojca. -Chcesz nas spalić!? -Wrzeszczał wściekły.
Kornelia poczuła smród spalenizny. Przeraziła się. Zerwała się z kanapy i pobiegła do kuchni. Natychmiast otworzyła piekarnik, przez co buchnął w nią dym. Po otwierała wszystkie okna. Ciasto było do wyrzucenia.
-Przepraszam... Musiałam zasnąć...
-Jesteś nienormalna! Wracasz i już nie można pracować w spokoju!
-Przepraszam! -Zawołała do niego.
-Wariatka normalnie! -Przeżywał. -I co żeś zrobiła!? Piec do wywalenia!
-Nie jest do wywalenia! Posprzątam! Przestań tak się emocjonować!
-Nie unoś na mnie głosu!
-Więc ty przestań na mnie się drzeć! -Nie wytrzymała.
-Coś ty powiedziała? -Jego wzrok zrobił się bardzo groźny, a jego ton głosu jeszcze bardziej.
Kornelia zwątpiła w swoje słowa.
-Wracam zmęczona i nawet mi się spać nie pozwolisz położyć, bo kolacji sobie nie potrafisz zrobić. Ile masz lat, żeby tego nie potrafić? I jak możesz zabierać mi pieniądze!? Nie mam jeszcze osiemnastu lat, żeby to robić! -Była wściekła, ale mówiła nie pewnie i wcale się na niego nie patrzyła.
-Ty jesteś od tego, żeby gotować w tym domu. I nie tym tonem moja droga! Wiedziałem, że się rozbestwisz w tych Niemczech! Zapomniałaś, co to dobre maniery, ale ja ci je przypomnę. W moim domu nie ma miejsca na takie bezczelne zachowanie.
-To też jest mój dom. -Wtrąciła. -I będę się zachowywać, jak będzie mi się podobać.
-Tak? Płacisz za niego? -Mówił wściekły z ironią w głosie. -To ja łożyłem całe życie na ciebie, a ty mi się tak odwdzięczasz?
-To był twój zasrany obowiązek. Chciało ci się dziecka, to trzeba było na nie łożyć! -Warknęła zła.
-Wcale cię nie chciałem! A ta gnida uciekła! I wiesz, co?! Żałuję, że cię nie oddałem do domu dziecka!
Kornelii zacisnęło się gardło, ale była zbyt zdenerwowana, żeby się rozklejać.
-Dlaczego tego nie zrobiłeś!? Mogłam... Zaraz... Powiedziałeś, że moja mama umarła przy moim porodzie! -Zawołała, zwracając się cała w jego stronę. Odłożyła sprzątanie pieca na później.
Robert patrzył na nią wściekły, a jego skronie nerwowo się poruszały.
-Bo tak było lepiej dla ciebie. -Warknął. -Nie ciesz się tak. Nie chciała cię. -Syczał wrednie. -Podrzuciła cię mi pod drzwi i uciekła. Bydle...
-...Nigdy w to nie uwierzę... Gdzie ona jest?! -Serce jej zabiło mocniej na myśl, że jej mama mogła, gdzieś sobie żyć!
-Nie obchodzi mnie, gdzie jest! Podrzuciła mi pod drzwi jeden wielki problem! Zniszczyła mi życie!
-Dlaczego mnie nie oddałeś? He? Dlaczego nie zrobiłeś tego, skoro tak bardzo mnie nienawidzisz!
-...Bo nie potrafiłem tego zrobić!
-Więc jednak musiało cię coś tknąć! Sumienie? Czy może tak zwana miłość, przed którą tak cholernie całe życie się bronisz i chowasz jak tchórz!
-Jeszcze jedno słowo...- Warknął, grożąc jej palcem.
-To co? Nie boję się ciebie. Całe życie potrafiłeś tylko wrzeszczeć na mnie i wiesz, co?! Ja też żałuję, że mnie nie oddałeś do domu dziecka! Byłoby mi tam o niebo lepiej niż z Tobą! Jesteś tyranem! Oschłym, ogromnym głazem, którego można obszczać, a on i tak sobie z tego nic nie zrobi!
Robert podszedł do niej i złapał ją za bluzkę. Uniknęła zamachnięcia się na nią, ale nie spodziewała się, że zrobi to drugi raz i dostała w twarz tak mocno, że straciła równowagę i gdyby jej nie trzymał, przewróciłaby się. Jednak jej nadzieja uciekła z chwilą, gdy ją po tym pchnął i upadła. Płakała, trzymając się za policzek, a w ustach poczuła smak krwi.
-Jesteś zwykłą, sprzedającą się szmatą, jak twoja matka. Kończysz osiemnaście lat i sam cię pakuję. Nie będziesz tu mieszkać. -Wysyczał.
-...Moja matka na pewno się nie sprzedawała! -Zawołała przez zbolałe, zaciśnięte gardło.
-Nie?! Dawała na prawo i lewo. Ty idziesz w jej ślady. Też zaczynała od zdjęć.
-Ja nie jestem dziwką! -Zawołała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Jeszcze raz się na mnie wydrzesz, a cię zniszczę. -Warknął.
-Gdzie ona jest? -Zapytała już spokojniej.
-Leży na cmentarzu.
-Gdzie? Co się z nią stało? -Stanęła na nogi i odgarnęła włosy z twarzy.
-Ktoś ją zabił. Zadawała się z takimi jak ty. Ze śmieciowymi ludźmi. Spotkała ją karma.
-Dlaczego z tobą nie była?
-Bo nie chciała ze mną być. Przeszkadzało jej to, że mam tyle pieniędzy i takie życie. Posprzątaj ten syf. Nie chcę czuć tu żadnej spalenizny! -Zawołał i pokierował się do wyjścia.
-Powiedz mi, chociaż, gdzie ona jest?! -Zawołała za nim.
-Na cmentarzu. Już ci powiedziałem. -Wyszedł.
Kornelia się rozpłakała. Złapała się za głowę i oparła bezsilnie o blat. Jednak, gdy zobaczyła czerwoną kroplę, rozbijającą się o błyszczącą powierzchnię, przeraziła się. Poszła do łazienki. Jej usta krwawiły. Rozpłakała się w dobre. Przecież na dniach miała mieć zdjęcia!

Kornelia zrezygnowała z zaproszenia Kaulitza na obiad, a Robert od wczoraj nie wrócił do domu. I tak w razie czego przygotowała jedzenie. Jej odbicie lustra, wprawiało ją o łzy. Najgorsze było to, że nie mogła tego zakryć. Wizyta w aptece po plastry na opryszczkę, zdziałały cuda. Wyglądała paskudnie, ale było to już lepsze, niż rozcięta warga.
Kaulitz pisał z nią od samego rana. Oczywiście, że powiedziała mu, że wyskoczyła jej opryszczka. Odrzekł, że ma się nie przejmować, jest retusz. I tak się przejmowała. Na dodatek znowu się źle czuła. Chciało jej się wymiotować. Czytała te wszystkie notatki, ale nie mogła się skupić. Myślała o Niku, czy nie zadzwonić do niego i się z nim nie spotkać, ale 'opryszczka' jej bardzo przeszkadzała. Napisała do niego tylko wiadomość, że jest już w LA. Pomimo że Instagram już dawno to wiedział, ponieważ był z nią w trakcie całej podróży. Myśl, że jutro ma egzamin i pokaże się tam z plastrem na ustach, była przerażająca. Sądziła, że wszyscy będą wiedzieć, że to nie opryszczka.
"Jadę do ciebie, co masz pysznego na obiad? O ile taki przygotowałaś. ;)"
Pierwszy raz w życiu tak bardzo się nie cieszyła z wizyty Kaulitza. Panikowała, jak szalona.
"Nie wiem, czy chcę, żebyś mnie widział z opryszczką na ustach. Jestem załamana..."
"Przestań. To tylko opryszczka! Nic strasznego. :)"
Po chwili zajechał na jej podjazd. Kornelia była kłębkiem nerwów. Już z samego wejścia spłynęły jej łzy.
-Heeej... -Kaulitz zamknął ją w swoich ramionach. -Co się stało? -Głaskał ją po plecach.
-...Nie wiem... -Wypłakała.
-To nie dobrze, że nie wiesz... -Zmartwił się. Wepchnął lekko Kornelię do środka domu, nie wypuszczając jej z objęć i zamknął za sobą drzwi. Kornelia jednak sama się od niego odsunęła.
-Boję się tego egzaminu... Na dodatek to... -Wskazała na swoje usta.
-Spot, chyba będziemy musieli przełożyć na inne dni... -Skwasił się. Nie sądził, że to jest aż tak duże. -Chyba że Tom coś wymyśli... -Pogłaskał ją po nie uczesanych włosach. -Nie martw się tym. Tom się wszystkim zajmie. Skup się teraz na egzaminie.
-...Czuję się zmęczona tym wszystkim... Nic mi się nie chce, na dodatek zbiera mi się na wymioty... Nie wiem, co ze mną jest... Jestem załamana...
Na podjazd zajechało auto Roberta. Kornelia natychmiast otarła łzy.
-Cicho. Nie mów o niczym mojemu ojcu...
-...Nie powiem. Spokojnie... -Kaulitz był przerażony jej zachowaniem. Nigdy wcześniej nie widział Kornelii w takim stanie. Podejrzewał, że to przez stres i brak snu.
-Widać, że płakałam? -Zapytała nerwowo.
-Niestety tak...
Drzwi się otworzyły, a Kornelia zniknęła w kuchni. Kaulitz stał chwilę oszołomiony. Podał rękę Robertowi na przywitanie się. Robert rozejrzał się po wnętrzu. Widząc Kornelię w kuchni, szykującą obiad, zaprzestał rozglądania się i zaprosił Kaulitza do stołu.
-Czego się napijesz?
-Kawy po proszę.
-Może coś mocniejszego?
-Przepraszam, jestem autem.
Kaulitz przyglądał się kątem oka Kornelii. Widział jej nieporęczne ruchy. Nic nie rozumiał z tego wszystkiego.
-Słyszałaś? Kawę pan Kaulitz sobie życzy. Ja poproszę coś mocniejszego. -Zawołał Robert.
Kaulitz się zdenerwował, słysząc jego ton głosu, ale zacisnął zęby.
Kornelia natychmiast wstawiła wodę i przyniosła z barku whisky i szklankę. Wlała mu i szybko odeszła. Po chwili wróciła z kawą. Niosła ją ostrożnie, ale jej ręką drżała. Kaulitz podniósł się z miejsca i podszedł do niej. Złapał ją za rękę z kawą i pokierował na szafkę pod ręką.
-Ja wezmę. -Odrzekł do niej spokojnie. Nie chciał, by się czasem poparzyła.
Kornelia nie skomentowała tego. Natychmiast wróciła do przygotowania obiadu.
-Więc, jak tam radzisz sobie z biznesem? Słyszałem, że masz trochę problemów...
-Firma nie pada i nie padnie. To jest najważniejsze. Kornelia będzie miała pojutrze kolejne zdjęcia. Mieliśmy ostatnimi dni problem z kampanią, ale doszliśmy do porozumienia i rusza w życie za parę dni, więc Kornelia będzie miała przedłużony kontrakt.
-Nie zgodzę się na to drugi raz. -Odrzekł stanowczo Robert. -Musisz mi wybaczyć, mówię stanowcze nie.
-Jakie są powody ku temu?
-Kornelia nie zasługuje na pobyt w tej firmie, po drugie rozwydrzyła sie. Musi skończyć szkołę. Skończy ją? Będzie robić to, co jej się podoba. Dopóki mieszka pod moim dachem, ja mam jeszcze głos.
Kornelii zaszkliły się oczy.
-Co to znaczy 'rozwydrzyła się'? -Kaulitz nie rozumiał.
-Pyskuje i zapomniała o manierach. Za takie zachowanie dostaje się karę, nie wyjazdy.
Kaulitzowi podniosło się ciśnienie. Nie miał pojęcia, co zrobiła Kornelia, ale przecież zachowywała się już dobrze. Więc albo Robert przesadza, albo Kornelia naprawdę musiała z czymś przesadzić. A wiedział, że obydwie opcje są bardzo możliwe. Poznał już odzywki Kornelii...
-Sądziłem, że nauczysz ją zachowywania się, jak na człowieka przystało.
Kaulitzowi noga latała już zdenerwowana pod stołem.
-Przy mnie zachowuje się normalnie. Nie wiem, o czym mówisz. -Starał się choć trochę ją wybronić.
Kornelia podeszła do nich z naczyniami. Jednak zbyt głośno odstawiała talerze na stół.
-Musisz tak rzucać? -Warknął do niej Robert.
Kornelia miała go dosyć, a trzymając nóż w ręce, tylko jedno miała teraz w głowie. Zerknęła na niego groźnym wzrokiem.
-Możesz przestać mnie obgadywać? Wszystko słyszę. Gdzie twoje maniery? -Odłożyła sztućce na stół.
-Widzisz? -Zapytał, zaskoczony Robert. -O tym właśnie mówię.
-Kornelia ma poniekąd rację. Nie mówi się o osobach za ich plecami, tym badziej źle i w ich towarzystwie.
Robert popił whisky.
-Zjedzmy obiad na dworze. Jest zbyt gorąco, żeby siedzieć w domu.
-Dobry pomysł. -Przyznał Kaulitz. Dusiła go ta atmosfera.
-Przenieś to wszystko do ogródka. -Rzucił Robert do pleców Kornelii.
-Sami możemy wziąć ze sobą talerze. -Skomentował przystojny blondyn, biorąc swój i Kornelii w rękę.
Robert, niezadowolony zerknął na chłopaka, ale wziął z niego przykład.
Gdy została sama, Kornelia nabrała powietrza w płuca i otarła łzy. Pragnęła, żeby ten dzień się już skończył. Wyłożyła potrawy na półmiski i ruszyła z pierwszymi.
-...Nie. Wszystko leży w oszczędnościach. -Usłyszała głos blondyna.
Gdy weszła do ogródka, zamilkli.
Idąc z kolejnymi, zatrzymała się przy wyjściu.
-...Będzie czekać na egzekucję w tej sprawie. Wszystko się nie długo zakończy.
-Mam taką nadzieję. Pięć milionów nie chodzi po ulicy. -Zaśmiał się Robert.
Kornelia zmarszczyła brwi.
-Ja sam się nie mogę tego doczekać. Przewiduję, że to kwestia dwóch, trzech miesięcy. Dlatego musisz się zgodzić.
-Dwóch, trzech miesięcy? -Zaskoczył się Robert. -Nie przeceniasz czasem swoich możliwości? -Wątpił.
-Nie. Może trochę przesadziłem, ale nie dłużej niż pół roku.
-Zobaczymy.
-Na co? -Przeszło jej przez myśl. -Auć! -Syknęła pod nosem, czując pieczenie naczynia w rękę. Zaniosła to również i przyszła z ostatnimi. Oczywiście, że się zatrzymała, by coś podsłuchać.
-...Fantastyczne modele. Chciałem sobie sprawić jeden z nich, ale stwierdziłem, że nie będę miał dokąd nim jeździć i stałby w garażu i się kurzył. -Mówił Robert swym wywyższającym się tonem głosu.
To ją już nie interesowało. Usiadła do stołu. Nie chciało jej się tego jeść. Na dodatek zapomniała, że ma rozcięte usta i zbyt mocno je otworzyła, chcąc włożyć do nich widelec z jedzeniem, normalnie czuła to, jak jej pękają. Od razu je zakryła dłonią i odeszła od stołu.
-Dokąd to? -Zawołał Robert.
Nie odpowiedziała.
-Chyba coś z jej wargą. -Kaulitz widział, jak zakrywa usta jeszcze będąc przy stole. -Bardzo przeżywała dzisiaj, że jej wyskoczyła, za dwa dni ma mieć sesję zdjęciową.
-Co jej wyskoczyło?
-Opryszczka... -Odrzekł niepewnie. -Nie widziałeś?
-...Nie zwróciłem uwagi... -Robert zajął się jedzeniem.
Kornelia tamowała wyciek krwi z ust. Tak bardzo ją piekły, że nie mogła sobie dać z nimi rady, a krew nie chciała przestać lecieć. Utknęła w łazience na dobre pół godziny. Miała wrażenie, jakby wszystko robiło jej na złość. Jakby Robert zesłał na nią klątwę...
-Pójdę zobaczyć, czy wszystko dobrze... -Kaulitz już nie wytrzymał.
Szukał czarnowłosej po domu. Napotkał ją na górze, gdy wychodziła z łazienki.
-Wszystko dobrze?
-Tak. Dlaczego pytasz?
-Myślałem, że coś się stało... -Podszedł do niej i złapał ją za ramiona. -Martwię się o ciebie.
-Wszystko jest okay... -Chciała się uśmiechnąć, ale rana ją ciągnęła.
-Tak bardzo cię boli?
Skinęła głową i oparła czoło o jego tułów, byleby tylko nie mógł na nią patrzeć. Objął ją z westchnieniem.
-Jak mogę ci pomóc?
Kornelia pokręciła przecząco głową.
Głaskał ją po włosach.
-...Kocham cię...-Wymruczała pod nosem.
Kaulitz miło się zaskoczył. Zrobiło mu się o wiele cieplej.
-Ja ciebie też Kornelio... -Odrzekł, przytulając ją mocniej do swojego ciała.
Dzwonek do drzwi rozległ się po wnętrzu. Kornelia odsunęła się od niego.
-Spodziewasz się gości?
-Nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo...
Zszedł za nią na parter, zatrzymując się przy schodach.
Kornelia otworzyła drzwi. Nikodem wszedł do środka, od razu biorąc ją na ręce i się z nią okręcając.
Kaulitz zrobił znudzoną minę. Nie przepadał za tym chłopakiem i zdenerwował się, widząc, jak całuje ją w policzek.
-Omg! Co ci się stało?
-Opryszczka...-Wytłumaczyła.
-Opryszczka? Nigdy takiego czegoś nie miałaś. Cześć. -Zauważył Kaulitza i do niego podszedł z wyciągniętą ręką.
-Nie przeszkadzam wam?
-Nie. -Odrzekła Kornelia. -Miło, że wpadłeś...
Nikodem nie mógł się napatrzeć na Kornelię. Był przerażony jej wyglądem.
-Głodzisz tam ją? -Zerknął na Kaulitza.
Kaulitz zaskoczył się tym pytaniem.
-Tak. Nadal jest za gruba. Nie widzisz? -Prychnął zły do niego.
-Dobra, spokojnie. Tylko żartowałem.
-Więc nie żartuj sobie w taki sposób. -Kaulitz wypalał go wzrokiem.
-Jezu, spokojnie. Sorry... -Nikodem się trochę speszył.
-Toma nie ma? Sami jesteście?
-Toma nie ma, a Robert czeka na nas w ogrodzie. Jedliśmy właśnie obiad. -Kaulitz odpowiedział szybciej niż Kornelia.
-Okay... To może wpadnę później albo ty napisz, kiedy będziesz miała...
-Przestań...-Przerwała przyjacielowi. -Już się najadłam... Posprzątam tylko po obiedzie, zaraz przyjdę. Usiądź. Chcesz coś do picia?
-Ja przywiozłem ze sobą alko, napijecie się?
-Mój tata jest w domu...
-Ja jestem autem.
-Ehh... To może wpadniecie do mnie? Będzie mogła wtedy przyjść reszta.
Kornelia zerknęła na Kaulitza, ale nie mogła nic wyczytać z jego twarzy.
-...Okay, zastanówcie się. Ja zaczekam w aucie. -Nikodem chciał się usunąć.
Kornelia chciała go powstrzymać, ale Kaulitz znowu był szybszy od niej.
-Dobrze. -Odrzekł do chłopaka.
Nikodem wyszedł z jej domu.
-Co się stało? -Zapytała cicho, od razu podchodząc do Kaulitza.
-Skłamałaś mu.
-Niby z czym?
-Że jadłaś obiad.
-Po co ma przeżywać nie potrzebnie?
-Jeśli chcesz do niego jechać, nie wypuszczę cię z domu, dopóki czegoś nie zjesz.
-...Pojedziesz ze mną?
-Oczywiście.
-Ale będziesz taki niemiły dalej?
-A ty będziesz pozwalać się całować?
Wymieniali się zawziętymi spojrzeniami.
-To tylko znajomi...-Rozłożyła ręce.
-Nie chcę więc, żeby twoi znajomi cię całowali. Zrobisz to dla mnie? Ja dla ciebie, postaram się być miły dla nich.
-...No dobrze... -Przekonał ją.
-Cieszę się, że się zrozumieliśmy. A teraz zapraszam na obiad. -Zrobił teatralny gest.
Kornelia przekręciła oczami, gdy ruszyła przodem.
-Widziałem to i wcale mi się to nie podoba. Dlaczego mnie nie potrzebnie denerwujesz? Lubisz to? -Odrzekł z irytowany.
-Co, jeśli powiem ci, że tak? -Chciała się uśmiechnąć, ale znowu poczuła pieczenie wargi. Złapała się za nią szybko, żeby czasem nie odpadł jej plasterek.
Kaulitz westchnął cicho.
Usiadła do stołu. Jej tata wylegiwał się na leżaku. Już rozumiała, dlaczego nie narzekał, że zostawili go samego.
Kornelia zjadła to, co nałożyła sobie wcześniej na talerz. Bill już chciał narzekać, że to było zbyt mało, ale dał już sobie z tym spokój. Pomógł jej wynieść naczynia i posprzątać po obiedzie. Po czym udali się do jej pokoju, a Kornelia z chęcią weszła do swojej garderoby.
-Chyba nie zamierzasz zakładać tych starych ciuchów. -Usłyszała ten głos za swoimi plecami. Kaulitz przysiadł na jej łóżku.
-Nie. Szukam butów...
-Wolałbym, żebyś ubrała spodnie. -Podrapał się po swym lekkim zaroście. Leżał już w połowie na jej łóżku, podpierając się na łokciach i obserwując swą dziewczynę, gdy rozczesywała włosy.
-Jest gorąco.
-Ale nie jedziesz na żadną randkę, tylko do znajomych. Oni nie muszą podniecać się twoimi nogami. -Mierzył ją swobodnie.
Kornelia uniosła brew.
-Jesteś zazdrosny?
-Nie mam o kogo. -Prychnął.
Kornelia się uśmiechnęła. Wspięła się na łóżko kolanem i dała mu delikatnego buziaka.
-Chcesz mnie zarazić opryszczką?
-Tak.
-Ale jesteś wredna... -Włożył swą dłoń w jej włosy i sam ją delikatnie pocałował w zdrowe miejsce ust.
-Mhmmm... -Zamarudziła.
Kaulitz się uśmiechnął, puszczając ją.
-Będziesz musiała teraz wytrzymać, bez moich ust.
Kornelia się skwasiła i odeszła od niego. Nie chciało jej się rozczesywać dokładnie włosów. Zrobiła sobie koka. Poprawiła makijaż, wypsikała się i ubrała okulary.
-Możemy iść.
-I tak wolałbym, żebyś założyła spodnie.
-Ja nie noszę spodni w tym mieście. -Wyszła z pokoju.
-Pamiętaj się nie zapomnieć.
-Nie zapomnę się zapomnieć.
-I nie pij dużo.
-Panie Kaulitz. Mogę powiedzieć to równie dobrze do pana.
-Ja nie piję.
-Przecież możesz wrócić taksówką do domu.
-...Zobaczymy.
Pożegnali się z jej ojcem i wsiedli w Nika auto.
-Nie jeździsz już Porsche? -Zaskoczyła się.
-Nie. Znudziło mi się. Swoją drogą, już myślałem, że stamtąd nie wyjdziecie.
-Jadłam obiad...
-Więc wkręcałaś?
-Tak...
Nikodem pokręcił głową.
-Dlaczego ty nie jesz? Wiesz, jak ty wyglądasz? Sama skóra i kości. Nie widzisz tego, jak patrzysz w lustro?
-Nie. Widzę to po ciuchach...
-Strasznie wyglądasz... Przykro mi to mówić, ale naprawdę straszne to jest.
-Dobrze. Więc nie patrz na mnie, jeśli ci to przeszkadza.
Nikodem zerknął na nią.
-Pokłóciliście się?
-Nie. Dlaczego pytasz?
-Jesteście jacyś dziwnie zdenerwowani.
Kornelia westchnęła.
-Ja się stresuję jutrzejszym egzaminem... Boję się go.
-Nie uczyłaś się?
-Nie bardzo... Nie miałam na to zbytnio czasu. A gdy już go miałam, to nie miałam do tego głowy.
-Ale chyba nie myślisz, że tego nie zdasz?
-Zdać zdam, ale nie sądzę, że na dobrą ocenę...
-To lipa.
-Twoi rodzice są w domu?
-Tak. A co? Justyna też przyjechała. Bierze nie długo ślub.
-To podjedźmy do sklepu. Nie chcę iść z pustą ręką. -Zostało jej trochę pieniędzy z zakupów, których całe szczęście jej tata o nie nie zawołał.
-Przestań!
-To ty przestań. Podjedź, proszę.
-Eh... Gdzie?
-Tutaj do marketu.


CDN

Komentarze

  1. Ha! Nadrobiłam! :D Czuję się świetnie mogąc powoli wracać do żywych :) Odcinki cudowne, czekam aż będzie się działo dalej między Mr Kaulitz, a panną Kornelią :D Mam nadzieję, że drugą częścią również się z nami podzielisz <3

    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Robert jest dla mnie najgorszym bohaterem tej historii i mam szczerą nadzieję, że go w którymś momencie uśmiercisz lub jakoś inaczej ukarzesz go za jego straszne zachowanie. Nawet nie wiem, jak mogłabym to skomentować.
    Przechodzę do kolejnego rozdziału, bo jestem zdenerwowana tym, co przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

50. Zaręczyny

49. Zagubiona Diva

18. Fatalny bieg