41. Drugie ostatnie pożegnanie

No i jeszcze jeden rozdział i nadrobię zaległości :D Zbliża się koniec części drugiej, ale mam nadzieję, że zostaniecie ze mną jeszcze przy bonusie :) Wszystko pomału zaczyna się rozjaśniać, także nic, jak tylko życzę miłego czytania :*


41


Drugie ostatnie pożegnanie


Nikt nie miał pojęcia, jak bardzo przeżyła pobyt w Los Angeles. Nikt nie miał pojęcia, jak bardzo tęskniła za miastem, w którym się urodziła; w którym się wychowała. Nikt nie miał pojęcia, że uważała to miasto za swój dom. Dom, w którym, choć nie miała zbyt szczęśliwego życia rodzinnego, tak je uwielbiała. Teraz twierdziła, że wszystko by zrobiła inaczej. Może wszystko... Na pewno chciałaby chodzić do publicznego liceum - tego akurat by nie zmieniła, ale zmieniłaby swoje zachowanie i stosunek do ojca. Chciałaby cofnąć czas i dać ojcu więcej szacunku, nawet jeśli na niego niezbyt zasługiwał. Pan Kaulitz wbił jej do głowy jedną rzecz. Często tego nie mówił, ale ona sobie wyryła to w duszy. Gdyby obchodziła się dobrze ze swoimi bliskimi, w szczególności z Robertem, na pewno nie miałaby tylu kar, nie byłoby jego złości i nie byłoby przemocy. Większość spraw zależy od jej samej i nikt tego nie zmieni.
Jednakże można żałować tego, że się chciało być po prostu dzieckiem? Dzieciństwo należy się wszystkim ludziom i nie można tego nikomu odbierać...
Dwa dni minęły na spacerowaniu po mieście, po wybrzeżu i po wzgórzach Malibu, które tak kochała. Wspomnienia z każdym miejscem powracały ze zdwojoną siłą. Nie czuła się też winna temu, że nie powiadomiła swoich znajomych o pobycie w tym miejscu, a to dlatego, że wracała w to miejsce z jedną główną myślą.
- To jest moje życie, nie pana Kaulitz. To jest moje miasto i mój dom. Nie mogę żyć całe życie życiem innych. Cały rok wtapiałam się w Jego życie. Pomagałam, ciężko pracowałam, żeby w prawdzie obca osoba była szczęśliwa, żeby się jej wiodło. Nie żałuję. Teraz wiem, że czas pomóc sobie. Fabian miał rację.
Po dwóch dniach motywowania się do tego ruchu w końcu go zrobiła. Przeciągnęła palcem po zielonej słuchawce i czekała aż kobieta o wielu imionach zechce odebrać.
Odebrała, a jej serce podskoczyło do gardła. Od razu złapała się swojego długiego kosmyka włosów, jak miewała w stresujących rozmowach.
- Dzień dobry. Kornelia Millian z tej strony... - Zaczęła niepewnie.
- Kornelia Millian? - Usłyszała zaskoczenie.
- Tak. - Uśmiechnęła się nerwowo. - Przepraszam, że zawracam głowę, ale chciałabym się z panią spotkać. Chciałabym z panią porozmawiać.
- Wow. Naprawdę mnie zaskoczyłaś. Tak dawno cię nie widziałam. Z chęcią się spotkam, ale w jakiej sprawie?
- Chciałabym pomówić o moim ojcu.
Kobieta się zacięła, dlatego szybko kontynuowała, żeby tylko się zniechęciła.
- Wiem, że była pani tylko moją jedną z niań, ale zależy mi na tej rozmowie. Sądzę, że może mi pani pomóc.
- No dobrze... - Odrzekła nie pewnie.

- Tęsknie już za tobą - wyznała podczas rozmowy ze swym mężczyzną. - Szkoda, że cię tu nie ma...
- Zawsze to mówisz, gdy jesteś gdzieś daleko - zauważył z uśmiechem. - Spotkałaś się już ze znajomymi?
- Nie. Nie wiedzą, że tu jestem.
- Dlaczego? - Nie ukrywał zaskoczenia, choć musiał przyznać, że miło się zaskoczył. - Sądziłem, że dlatego chciałaś tam pojechać.
- Nie panie Kaulitz. Chciałam tu wrócić, żeby w końcu zacząć porządkować swoje życie. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale chodzi mi o to, że chciałabym znaleźć swoją rodzinę. Mam pięć dni wolnego, jestem tu, więc chcę to zrobić.
- Nie mówiłaś mi o tym wcześniej.
- Tak... Wiem... Bo nie byłam pewna, czy tego chcę. Teraz jestem. Fabian mnie w sumie do tego zachęcił.
- Fabian? - Jeszcze bardziej się zaskoczył. - Jaki Fabian?
- Twój kuzyn, a jaki. - Uśmiechnęła się. - Rozmawiałam z nim na ten temat.
- Kiedy? - Nie mógł się nadziwić.
- Kiedyś tam... Gdy byliśmy u twojej cioci z początku jeszcze.
- Dlaczego mi nie mówiłaś nic o tym?
- Nie sądziłam, że się tym zainteresujesz, zresztą cały czas jesteś zapracowany. Nie chciałam ci zawracać głowy zbędnymi rzeczami.
- Kornelio! To nie są zbędne 'rzeczy'. - Oburzył się. - Chciałbym, żebyś mi mówiła o takich sprawach. Ja ci mówię wszystko o swej rodzinie.
- Tak. Jakbym ją miała, też bym pewnie mówiła. - Westchnęła.
- No dobrze. - Również westchnął. - Więc życzę ci powodzenia. Na pewno ci się uda. Sam jestem ciekawy, co z tego wyjdzie... Wyślesz mi zdjęcie, jeśli odnajdziesz mamę? Jej jestem najciekawszy. - Naprawdę się podekscytował i to tak bardzo, że aż było to słychać w jego głosie, przez co właśnie dał Kornelii zastrzyk jeszcze większej motywacji i co lepsze - optymizmu, którego wcale nie miała.
- Dziękuję panie Kaulitz. - Uśmiechała się.
- Z chęcią poznam Twoją mamę. Pragnę jej powiedzieć, że urodziła najwspanialszą dziewczynkę na świecie.
- Ohh... - Serce jej się ścisnęło, a łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu. - Panie Kaaaulitz... Jaki kochany jesteś... - Rozczuliła się.
- Kochany? Powiem jej tylko najbardziej oczywiste słowa na świecie.
- Mhm... Wzruszyłam się przez ciebie...
Kaulitz się zaśmiał.
- Ja przez ciebie teraz będę o tym myśleć. Zaprosisz ją do nas. Do Berlina. Jeśli będzie miała dzieci, to zabierz ich ze sobą. Zjemy wspólny obiad. Poznamy się. Zaraz... Przecież mówiłaś, że twoja mama zmarła przy twoim porodzie... - W jego głosie było słychać zwątpienie.
- Tak. Chyba tak było. W każdym razie będziesz mógł przyjść na cmentarz i jej to powiedzieć... Ale... Jeśli żyje, to... Chciałabym, żeby tak pięknie było, jak się o tym mówi...
- Cóż. Trzeba wierzyć, że będzie dobrze. Ja wierzę w to, że będzie dobrze, odkąd cię poznałem i jak na razie tak jest. A jeśli nie będzie chciała cię znać, to przyjadę do Ciebie i tak jej powiem, to co zamierzam, żeby żałowała swoich słów, albo przyjadę na cmentarz.
Kornelia się zaśmiała.
- Jesteś wredny.
- Wiem. Czasem trzeba, gdy ktoś jest dla nas paskudny.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też Kornelio.
- Umówiłam się na spotkanie z jedną z moich niań. Jutro będziemy się widzieć.
- Pamiętam, jak mi o nich opowiadałaś.
- Tak. - Uśmiechnęła się.
- Nie pamiętam jednak, która była która, ale zapamiętałem tylko tę, którą nazwałaś... Em... Jakoś... 'Wojskowa'? 'Szeregowa'?
- Hehe, chyba tak. Właśnie z nią się będę widzieć.
- Kornelio. - Zabrzmiał, jakby sobie coś przypomniał. - Jeśli już tam jesteś, to zrobiłabyś coś dla mnie?
- Co takiego?
- Obadałabyś sprawy rynkowe, które się mają w Los Angeles? Prześlę ci wszystkie informacje. Poszłabyś w parę miejsc i popytała tylko. Spotkałabyś się też z Hilary. Ona najwięcej ci powie na ten temat, działa na rynku w Kalifornii więc będzie miała najświeższe dane.
- Coś konkretnego chciałbyś wiedzieć?
- Tak. Sprawa Domu na terenie Ameryki. Odkąd mnie poinformowałaś o tym, że chcesz jechać tam na tydzień, nurtuje mnie niewiedza, a wysyłka z Europy do Ameryki paczek trwa o wiele za długo, przez co dużo osób rezygnuje na starcie z zakupu.
- Chcesz otworzyć tak naprawdę, naprawdę, naprawdę tutaj firmę? - Aż się podniosła z kanapy. To by było coś, co w jej życiu byłoby najwspanialszą rzeczą! Mieszkałaby w swoim mieście i pracowała w miejscu, które pokochała! Mogłaby się nawet przenieść ze studiami tutaj! Byle tylko nie musieć przebywać w Europie.
- Przecież już długo oboje o tym myślimy. - Zaśmiał się trochę ironicznie. - Nie wykluczam takiej opcji w przyszłości.
- Zaraz! Ja bym mogła to zrobić tutaj!
- Wiedziałem, że to powiesz, gdy ci o tym powiem. - Westchnął. - Nie Kornelio. Dopiero co, zostało wszystko dopięte na ostatni guzik w Berlinie. Nie chcę przez najbliższy rok nawet myśleć o tym, że będą znowu jakieś nowe miejsca, rozmowy kwalifikacyjne, remonty i wszystko inne. Dopiero co otworzyłaś sklep w Hamburgu.
- To nie zmienia faktu, że zapragnęłam właśnie mieć taki sklep w Los Angeles. I milion sklepów w Ameryce.
- Nawet nie masz pojęcia, jak mnie cieszą twoje słowa. Pragniesz tego samego co ja.
Zaśmiali się.
- Dobrze panie Kaulitz. Z chęcią popytam i obadam wszystko - postanowiła z wielkim entuzjazmem.
- Cieszę się, ale na nic się nie nastawiaj. Takie plany i decyzje muszą być ze dwadzieścia, jak nie pięćdziesiąt razy dogłębnie przeanalizowane.
- Tak, ale i tak to się stanie. Można to tylko przyśpieszyć - ekscytowała się.
- Doprawdy? Zapomniałaś o tym, że jesteśmy w związku?
- Nie widzę w tym żadnego problemu. Szukasz przecież swojego zastępcy i na pewno nie długo go znajdziesz, zresztą remont i całe powstawanie to tylko jakiś okres, który nie trwa wiecznie, a poza tym, kocham cię jeszcze bardziej, gdy jesteśmy od siebie daleko. - Zaśmiała się. - Nie. Po części tak jest, ale jeśli znajdziesz już swojego zastępcę, przyjedziesz tutaj przecież. Będziemy tutaj razem. A jak skończę studia i naprawdę przyznasz mi takie stanowisko pracy, to z chęcią się zajmę tutaj firmą, tam będziesz miał opiekę, a TY w końcu zaczniesz tylko pięknie się prezentować, dbać o wizerunek w mediach, no i najważniejsze, zajmiesz się w końcu tym, co kochasz najbardziej. Będziesz mógł tworzyć bez żadnych obaw o swoją firmę, przez co również będziesz w końcu w pełni szczęśliwy.
- Kocham cię za te słowa.
Zaśmiali się ponownie.
- Więc proszę się nie martwić panie Kaulitz! - Zawołała stanowczo. - Ja się wszystkim tu już zajmę. Tylko umów mnie z tą jakąś kobietą i powiedz mi, kim ona jest, żebym znowu nie robiła z siebie idiotki.
- Hilary. Hilary Moon. Projektantka. Znasz ją przecież - przypomniał.
- Rzeczywiście. - Zachichotała. - Przepraszam panie Kaulitz, zapomniałam o niej.

- Chciałabym się dowiedzieć, czy mój tata kiedyś wspominał pani o swojej rodzinie. - Zaczęła w końcu, po pół godzinnym zdawaniu relacji ze swojego aktualnego życia i wysłuchiwania, na jaką piękną dziewczynę wyrosła.
- Nigdy mi o niej nie wspominał. - Pokręciła głową. - Pamiętam, że raz zapytałam o nią,  podczas sprzątania, wypadło z jakichś dokumentów parę zdjęć, ale nie chciał o tym rozmawiać, na dodatek bardzo się wtedy zdenerwował, że widziałam te zdjęcia, dlatego wolałam już więcej o tym nie wspominać.
- Co było na tych zdjęciach? - Zaciekawiła się ogromnie, gdyż nigdy nie posiadała czegoś takiego jak 'album rodzinny' w domu.
- Był tam Robert z jakimś ciemnoskórym mężczyzną. Przytulali się uśmiechnięci. Na innym była już jasnoskóra dziewczyna. Obejmował ją.  Było jeszcze parę, ale nie pamiętam za bardzo. Wiem, że dwa były czarno białe. Jedno z nich przedstawiało jakieś przyjęcie domowe. Ah! - Przypomniała sobie. - Było jeszcze zdjęcie tej dziewczyny. Wysyłała buziaka w stronę aparatu.
Żołądek jej się ściskał.
- Gdzie znalazła pani te zdjęcia?
- Były w barku. Między dokumentami. Gdy je wysunęłam, żeby przetrzeć półkę, wypadły. Szukasz swojej rodziny... - Zrozumiała już.
- Tak... Przynajmniej mam taki zamiar, nie wiem, czy mi się uda i czy w ogóle się z kimkolwiek skontaktuję, jeśli już ich znajdę... Ale chciałabym wiedzieć dla swojego spokoju, że jest ktoś na ziemi, w którym płynie ta sama krew... A mówił coś o mojej mamie? Chociaż jak ma na imię?
- Nie. - Pokręciła głową z przykrością.
- Cokolwiek. Nie pamięta pani?
- Poprzednia niania, gdy odchodziła, powiedziała mi tylko, że mam na niego uważać. Gdy spytałam 'dlaczego? Co ma na myśli?' Powiedziała tylko, że stosuje przemoc, a jeszcze poprzednia kobieta, podobno powiedziała, że się znęcał nad nią i dlatego go zostawiła, ALE to tylko plotki. Nic takiego nie miało miejsca. Kiedyś, gdy się odurzył whisky, zapytałam o to. Zaprzeczył, twierdząc, że ona gdzieś sobie żyje, ale dodał też, że należałoby się 'tej dziwce' jak to ujął w słowa, odebrać jej życie. Nie bierz tego na poważnie. Był wtedy pijany.
- A więc ona cały czas żyje... - Oczy jej się rozszerzyły.
- Myślę, że tak.
- A nie wie pani nic na ten temat, że była jakąś modelką? Rok temu wspomniał mi w nerwach, że zaczynała jak ja. Że się sprzedawała. To znaczy, ja się nie sprzedaję, ale chodzi mi o zdjęcia.
- Nie wiem nic na ten temat, ale jeśli naprawdę tak pracowała, to może szybko ją znajdziesz. - Uśmiechnęła się lekko.
- Szukałam... Ale to jest szukanie igły w stogu siana... Zaraz... Powiedział mi, że nie żyje... Eh... Już nie wiem, w co mam wierzyć. - Skwasiła się.
- Może zajrzyj do archiwum. Podasz swą datę urodzenia i na pewno ci powiedzą jej dane.
- Tak... Ma pani rację. Muszę się tam udać. Dziękuję, że zechciała się pani ze mną spotkać.
- Nie ma za co. Miło cię zobaczyć po tylu latach. No i życzę samych sukcesów w karierze.
- Dziękuję. Muszę jeszcze wyznać, że 'spotulniała' pani. - Uśmiechnęła się wstydliwie. Nie była pewna, jak na ten komentarz zareaguje. Zawsze była przecież surowa.
- Tak. - Zaśmiała się. - Wyszłam za mężczyznę mojego życia i urodziłam dwójkę słodkich dziewczynek, które kochają różowe kucyki, ale terminowości nadal się trzymam.
Zaśmiały się.
Tuż po spotkaniu pojechała do ekskluzywnego domu projektantki, w którym jej noga zjawiła się po raz drugi. Źle wspominała ich pierwsze spotkanie, ale wtedy była naprawdę głupia, ponieważ kompletnie nic nie wiedziała o tym świecie mody. Dzisiaj było już co innego. Prawie półtora roku z Kaulitzem był bardzo produktywnym rokiem, z którego była dumna, a dzięki temu bardziej pewna siebie.
Przedstawiając wysokiej, zgrabnej i pięknej kobiecie potencjalne, nieoficjalne plany, o których mówiła tak, jakby miały wcielić się w życie już dzisiaj, uzyskała ogrom informacji, co począć. Dowiedziała się również tego, że jeśli Kaulitz tego chce, ona może mu we wszystkim pomóc, przez co Kornelia poczuła się dobitnie niepotrzebna, a bardziej dosłownie - jak taki przynieś, podaj, pozamiataj, człowiek od brudnej roboty. Cóż. Przegryzła ten upiorny smak i nie poddawała się. Hilary trochę mąciła, a to problem z urzędem, a to problem będzie jeszcze gdzie indziej, a to zajmie mnóstwo czasu, a tu to, tu sramto... Kornelia nie widziała w niczym problemu. Była pewna, że to zrobi. Zaczęło jej zależeć na firmie w Los Angeles chyba bardziej niż na Domu w Berlinie. I po bardzo męczącym spotkaniu, lekko rozgrzana jakimś drogim winem, którym ją uraczyła, wróciła do domu i natychmiast się skontaktowała z panem Kaulitz. Od razu na wstępie, mówiąc.
- To nie musi być cała firma. Cała siedziba główna może zostać w Berlinie, a tutaj możesz otworzyć tylko magazyn. Dział produkcji, pakowania i dział sprzedaży. To wszystko - zawołała.
- O tym właśnie myślałem. Hilary ci to powiedziała?
- Nie. Ona mi mówiła o przeniesieniu całej firmy tutaj i ewentualnie magazyn, który będzie rozsyłał paczki po Ameryce. Narzekała, że takie załatwianie spraw zajmuje bardzo długo czasu, zwłaszcza i ponieważ może być problem w tym, że nie masz obywatelstwa, uprawnień i bla bla bla... Dlatego pomyślałam o tym, że można skrócić czas, koszta i to wszystko inne, otwierając tylko magazyn. Informacje o projektach będą mogły być przesyłane drogą elektroniczną w formie zleceń, tak jak jest w Domu. Pomyślałam o tym, że może po prostu zwiększyć liczbę pracowników szyjących w Berlinie, ale nie za bardzo byłoby na to miejsca w pałacu, bo można by było po prostu zwiększyć liczbę produkcji i wysyłać hurtem paczki, a tutaj dział sprzedaży, zamówień i pakowaczy, którzy rozsyłaliby je tylko pod konkretne adresy klientów, ale wydaje mi się to większy koszt, niż jeżeliby na miejscu powstawałyby projekty. Nie znam jeszcze cen materiałów w Ameryce, ale obeznam się z tym już jutro i wtedy podam ci konkretne dane.
- Cóż. Nie muszę mówić, że znowu jestem pod wrażeniem, panno Millian, twoim zaangażowaniem w powierzone zadanie. Podoba mi się pomysł magazynu. Martwi mnie tylko to, że będę musiał zatrudniać szwaczki, których kompletnie nie znam. Obawiam się, że przez to jakość upadnie, a do tego nigdy nie mogę dopuścić.
- Rozumiem, ale jak to pan mówi: 'Bez ryzyka nie ma sukcesu'.
Kaulitz się uśmiechnął.
- Masz rację...
- Nie. To Pan ma rację. - Zaśmiała się.
- Cieszę się, że cię mam - wyznał z pełnią szczerości.
- Ja też się cieszę, że mam ciebie, panie prezesie.

Zajrzała do archiwum, niestety przypadło jej czekać, dlatego miała się tam zjawić już po konkretne dane następnego dnia. Nie mogła zasnąć. Miała wrażenie, jakby zaraz miała zostać przyjęta do całej swej rodziny. Jakby na nowo miała się urodzić. A myśl coraz bardziej ją gnębiąca z poczuciem winy, była tak silna, że nie wytrzymała. W tym stanie była gotowa wybaczyć swojemu ojcu wszystko, co było i zacząć relację od nowa.
Weszła do swojego domu. Stres już na widok tej wielkiej willi się pojawił w jej ciele. Nie miała pojęcia, jak on zareaguje w ogóle na widok jej osoby w tym miejscu. Zapukała, więc nie była winna temu, że nikt się nie odezwał, a drzwi były otwarte.
Wsunęła się na hol. Nic się nie zmieniło, prócz tego, że pojawiło się wiele więcej kwiatów doniczkowych. A to znaczyło tylko jedno. Robert poznał kobietę. Serce jej biło jak szalone. W kuchni nikogo nie zastała, ale za to widok dwójki osób na kanapie w salonie powalił ją z nóg. Aż się cofnęła, pragnąc się ulotnić z tego miejsca. Niestety kobieta ją wyłapała wzrokiem, a zaraz po niej jej ojciec, który zerwał się z miejsca, co najmniej jak nastolatek przyłapany na tym, że spędza miły wieczór wtulony w ciało dziewczyny.
- Co tu robisz? - Warknął na powitanie.
- Robercie. - Podniosła się i kobieta. - Uspokój się. - Pogładziła go po ramieniu i podeszła do dziewczyny, dodając. - I tak by się o tym w końcu dowiedziała. Dzień dobry Kornelio. - Ucałowała powietrze przy jej policzku.
- Dzień dobry... - Odrzekła niepewnie. Gdyby była w bajce, na jej oczach pojawiłyby się dwa iksy, a na ustach kółko.
- Coś się stało? Kiedy przyjechałaś? - Mówiła swym zmartwionym tonem głosu, gładząc teraz jej ramię.
Kornelia zdołała tylko pokręcić lekko głową, gdyż w jej głowie zaczęła się pojawiać nieskończona lista pytań.
- Mieszka tu pani? - Wypaliła jedno z nich.
Blondynka zerknęła na Roberta i już chciała odpowiedzieć, gdy ten był pierwszy.
- Nie twoja sprawa - warknął Robert. - Po co tu przyszłaś!? Miałaś się tu więcej nie pojawiać!
Nie mogła w to uwierzyć, a Simone skarciła Roberta za jego słowa.
- Zamieniłeś moje miejsce dla... - Kręciła przerażona głową. I pomyśleć, że była przed chwilą w stanie wybaczyć mu wszystko...
- Wyjdź stąd - zagroził, wskazując prosto na drzwi. - Nie zniszczysz mi kolejnego związku.
- Co? - Dostała oszałamiający strzał tymi słowami. - JA TOBIE niszczyć związek!? - Nie mogła uwierzyć.
- Wyjdź, powiedziałem.
- Nigdy ci związku nie chciałam zepsuć! - Zawołała oburzona. - I... - Odsunęła się od kobiety. - Nie obchodzi mnie to, co robicie, ale... - Zwróciła się do pani Simone. - Miałam inne zdanie na pani temat - wyznała z bólem.
-Kornelio. Przecież... Jak to? Wiem, że Robert powinien od razu ci o tym powiedzieć, ale obawiał się, że...
- Dlatego się mnie pozbyłeś. - Naprawdę nie mogła uwierzyć. Jej oczy zaszły łzami. - Jak mogłeś!? Nigdy ci nie zepsułam związku! Nigdy go nie miałeś! - Przypomniała poruszona.  - Zresztą zawsze chciałam, żebyś kogoś poznał! Jak możesz tak o mnie mówić!?
- Nie będę rozmawiać z tobą na ten temat. Wyjdź z mojego domu.
- Robercie! To Twoja córka!
- Która... - Uciął, widząc przerażony wzrok swej kobiety.
- No dokończ! - Zawołała, a łzy bólu spłynęły jej po policzku. - Która zniszczyła ci życie... - Dokończyła za niego z trzęsącą się brodą. Pokręciła głową po raz kolejny. Chciała stamtąd natychmiast wyjść i nigdy, już naprawdę nigdy tam nie wracać, ale kierując się do wyjścia, już otwierając drzwi, przypomniała sobie o zdjęciach. W sumie po to też tu przyszła.
Korzystając z okazji, że pani Simone wdała się w dyskusję z Robertem, która przeniosła się do kuchni, powędrowała nawet nie zauważona, do barku w salonie i natychmiast zaczęła tam grzebać. Niestety nic nie znalazła. Nie poddała się. To nie był jedyny barek w tym domu i była głupia, jeśli myślała, że to w tym meblu ukrył zdjęcia, który był niemalże dla wszystkich dostępny. Zamknęła cicho szafkę i zerkając na kłócących się dorosłych, która polegała na umoralnianiu pani Simone jej ojca w temacie traktowania swoich dzieci, przeszła drugim przejściem z salonu na korytarz i tam już całkiem niewidoczna wpadła do jego gabinetu.
Otarła łzy i od kluczyła szafkę, wyciągając wszystkie dokumenty, niedbale nimi trzęsąc, by odnaleźć skarb.
Odnalazła. Niestety aż usiadła na stoliku, przez przypadek zwalając tyłkiem lampkę, którą złapała w ostatnim momencie, by się nie rozbiła i nie dała znaku, że nadal jest w domu.
- Nie... - Pokręciła głową i zakryła usta dłonią.
To nie był jej tata. To nie był nawet Robert. To nie był bankowiec. To nie był ludzki człowiek. To był potwór. Tyle czasu się ukrywał pod maską. Maską zdrajcy, znieczulicy, diabła wcielonego... A przy nim Anielica, która głupia, pewnie zakochana od lat, skoro wybierała firmowe pieniądze na wakacje, a Robert dziwnie często też na nie jeździł. Ten związek trwał od lat. Pozbył się jej najbliższych. Jej rodziny i jej samej. Pozbył się problemów, by egoistycznie zamknąć się w końcu w czymś, na co chyba nie zasługiwał. A raczej pani Simone nie zasługiwała. Kompletnie go nie znała. To nie był jej ojciec. I poczuła właśnie, że jej dosłownie najbliższy, stał się jej największym wrogiem. Tak bardzo się go bała, że miała ochotę uciec stamtąd. Nigdy by nie przypuszczała, że ktoś tak bliski, kto dał jej życie, mógł właśnie to życie jej odebrać.
Natychmiast podniosła się z miejsca. Panicznymi ruchami odłożyła wszystko na miejsce, tak by czasem nie podpadło, że w ogóle tu była. Nie ryzykując wyjściem z tego pomieszczenia, wyszła przez okno, przymykając je, by zatrzeć za sobą ślady. Uciekła. Naprawdę uciekła. Biegła uliczkami znanego jej osiedla. A tragiczna myśl, że pochowała swoją własną rodzinę, rozdzierała jej duszę.
Tom... Tylko on, nie z jej świata, był w jej świecie i wspierał ją w tym ciosie, nie zdając sobie sprawy, że ten cios zdarzył się powtórnie. Teraz gdy stała nad grobem swojego przyjaciela i tej cudownej kobiety, którym nie należał się taki koniec. Klęcząc i dotykając nagrobku, wszystko nagle stało się takie jasne. Takie oczywiste. Dlatego Davis nigdy jej nie odrzucił. Dlatego, gdy chciała go kiedyś pocałować, odsunął się od niej i spojrzał na nią z obrzydzeniem, twierdząc, że ma tego nie robić, a na odpowiedź 'dlaczego', odrzekł: 'to tak jakbym się całował z siostrą'. Dlatego Davis zawsze powtarzał, że jest dla niego jak siostra, a on zawsze był dla niej bratem. Dlatego zawsze stawał za nią murem wsparcia. Dlatego nigdy się z nią nie pokłócił, dlatego jego mama zawsze w święta, była taka szczęśliwa, gdy się urywała z domu, by spędzić z nimi wigilijną kolację. Dlatego zawsze mówiła 'moje kochane dzieci', tuląc ją do siebie, gdy się nadarzyła taka sytuacja. Zawsze jej słuchali i starali się pomóc. Byli dla niej jak obca rodzina, która wprawdzie nie była wcale obca...
Gdyby wiedziała o tym wcześniej. Na pewno by z nimi zamieszkała. Miałaby gdzieś pieniądze, wille i auta Roberta. Wolała mieć rodzinę niż wszystko, to co miała i rozpierała ją złość, że obydwoje nie pozwolili jej tego zaznać. Że kierowali się swoimi problemami, zamiast wysłuchać tego, czego pragną do szczęścia dzieci. Sheyla wiedziała o niej więcej niż jej ojciec. Pomimo że dystansowała ją od siebie, zawsze rzuciła jakimś pocieszającym, mądrym zdaniem. Nie rozumiała, dlaczego ją odsuwała od siebie.
- Może naprawdę mnie nie chciała, dlatego podrzuciła mnie pod drzwi Robertowi... - Przeszło jej przez myśl.
Nigdy nie czuła takiego ogromnego bólu i żalu. Sądziła, że to, co czuła do Roberta, jest już wszystkim, ale teraźniejszość mówiła jej tylko, jak bardzo się myliła. Uczucie, że była przedmiotem ich obu, który wadził obydwóm w życiu, podcinała jej skrzydła, ale nie żałowała, że się o tym dowiedziała. Przynajmniej, tak jak Fabian zaznaczał, jest świadoma swojego miejsca na ziemi. I na pewno to miejsce nie jest w jej rodzinie, a żeby było takie, to musi założyć swoją.
Jej nogi, pomimo upadłego ducha w środku, zaprowadziły ją na znane jej slumsy, do znanego jej domu. Okna zabite dechami, wszystko obskurne i zaniedbane, ale to właśnie taki dom pragnęła mieć w tamtym czasie... Obeszła go dookoła i wśliznęła się do środka przez tylne drzwi. Świecąc latarką z telefonu, powoli przemierzyła znany jej prosty układ parterowego domu. Nic nie zostało. Dzieciaki już się nasyciły ciuchami, rzeczami i wszystkim innym, co tu pozostało. No... Została rozwalona wersalka pod ścianą byłego salonu.
Telefon jej się rozdzwonił, a ona aż podskoczyła ze strachu. Westchnęła w duszy, wracając do realnego świata i odebrała połączenie.
- Obudziłem cię?
- Niee... Właśnie wracam do domu. Spotkałam taką jedną koleżankę w mieście ze szkoły i wyskoczyłyśmy na drinka. Zaraz będę, a co słychać?
- Zaprzątam sobie głowę tym, co mi powiedziałaś o magazynie. - Uśmiechnął się. - Poza tym, jestem ciekawy, co powiedzą ci w archiwum.
- Pokarzą mi akt zgonu. - Wyznała cicho, choć broda jej się zatrzęsła, a klucha ugrzęzła w gardle.
- Nie mów tak. Nie wiadomo przecież, czy to, co mówił Robert jest...
- Jest prawdą. Moja mama nie żyje... - Spłynęły jej kolejne łzy, nie potrafiła udawać, że się tym nie przejmuje.
- Skąd wiesz? To jest pewne? - Zapytał ostrożnie, zmartwiony.
- Tak. Jest to pewne... Byłam już na cmentarzu... - Płakała. - Przepraszam...
- Kornelio... - Zaczął czułym tonem głosu, ale to sprawiło jeszcze większy potok łez.
- Bill... Chcę wrócić do ciebie... Nie chcę tu być...
- Kochanie... - Rozczulił się. - Wróć... Eh... Teraz żałuję, że nie pojechałem z tobą... - Pluł sobie w twarz. - Gdybyś mi powiedziała, że masz takie plany, na pewno bym z tobą pojechał... - Wyrzucił lekko.
- Nie chcę teraz o tym rozmawiać... Przepraszam... - Rozłączyła się i opadła na zapyziałą wersalkę, dając ujść swym emocjom.
Była tak bardzo przerażona tym, że jej mamę i brata ktoś zabił, a w szczególności myśl, kierująca się na głównego w tej chwili podejrzanego, że aż się bała tego, że o tym myśli.


CDN

Komentarze

  1. Teraz to mnie kompletnie zwaliłaś z nóg!
    Cholera. W pewnym momencie, kiedy okazało się, że Simone jest z Robertem, przez głowę przeszła mi myśl, że to ona jest matką Kornelii i chyba byłabym w jeszcze większym szoku niż jestem teraz. Ciekawe, jakbyś wyszła z sytuacji, gdzie zakochane w sobie dwie osoby okazują się być rodzeństwem... Kiedyś w "Zbuntowanym Aniele" była podobna sytuacja, ale koniec końców okazało się, że to pomyłka.
    W każdym razie, odcinek mega wzruszający i zakręciła mi się trochę łezka w oku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre! Nie wpadłam na to, ale świetna akcja by była! :D
      Jak bym wybrnęła? Hmm... Na pewno Kornelii by się zawalił świat, ale nie przestałaby go kochać, a Kaulitz by czuł obrzydzenie do siebie, do końca życia i pewnie nawet by jej zapłacił za milczenie, by nie stracić w oczach innych! heheh...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

50. Zaręczyny

49. Zagubiona Diva

18. Fatalny bieg